lipca 08, 2019

DEBIUT PODCZAS SUPERLEAGUE TRIATHLON POZNAŃ|RELACJA Z ZAWODÓW|ZŁOTA FALA

Ah! Cóż to był za debiut!


Mój Ci on! Piękny i zasłużony.


Pełen pozytywnych emocji, pięknych, cudownych, pewnych siebie i silnych dziewczyn, dzięki, którym mój pierwszy triathlonowy raz pozostanie długo nie tylko w pamięci, ale również w sercu. 

Mój tegoroczny debiut zawdzięczam Kobiecej Stronie Sportu. Przyjęcie mnie do grona ambasadorek Złotej Fali - tak nazywa się start dedykowany kobietom podczas Superleague w Poznaniu, przyspieszyło mój debiut conajmniej o rok. Nie sądziłam, że jestem w stanie przygotować się do startu na dystansie 1/4 w ciągu 2 miesięcy. 



Tegoroczne Ambasadorki Złotej Fali fot. Kobieca Strona Sportu


Przygodę z bieganiem rozpoczęłam w maju ubiegłego roku, od połowy lutego 2019 zaczęłam oswajać kraula korzystając ze wskazówek dostępnych w sieci (więc możecie sobie wyobrazić jak wygląda kraul po kursie korespondencyjnym). Kiedy pogoda umożliwiała, wskakiwałam na górala i tak sobie godzinę, dwie kręciłam przed siebie bez ładu, składu, na pełnym luzie, za to z dużą ilością endorfin. Sami widzicie, że poziom wytrenowania nie wskazywał na jakąkolwiek gotowość startową, a już na pewno nie na 950m pływania w otwartym akwenie, 45km jazdy rowerem i 10,5km biegania. Co to to nie!

Szczęśliwie nie zostałam z tym debiutem sama i w ramach akcji otrzymałam osobistego trenera z i-sport. Wow! To było coś! Dotychczas biegałam z programem wykupionym w aplikacji, a tu mam żywą osobę do współpracy. Radość i niedowierzanie! W kwietniu z górala przesiadłam się na szosę, a w czerwcu udało się kilka razy popływać w jeziorze dla oswojenia głowy z tzw. open water.


No to jedziemy z tym TRI!
Start o 12:00, lampa z nieba, prognozowane 31 stopni. Będzie pływane w piankach, czy nie? Już od wczoraj wrzała dyskusja w temacie pianek i wszyscy z niepokojem oczekiwali decyzji sędziego szacując potencjalne straty czasowe związane z jej brakiem (kiedy temperatura wody przekracza 22 stopnie Celsjusza to pływanie w piankach jest zabronione). Mnie ten temat trochę obszedł naokoło. Po pierwsze moja pianka została zapomniana, a po drugie nie czułam, żebym cokolwiek na niej zyskała. A nawet gdybym jakimś cudem wypływała minutkę, dwie, szybszy czas to na stówę zostawiła bym to w strefie zmian. Udzieliła mi się jednak ogólna panika i ostateczna zgoda na pianki, w związku z czym wypożyczyłam jedną. 

Tego dnia obudziłam się już o 7:21, adrenalina nie dała mi pospać dłużej.            O 8:00 zeszliśmy na hotelowe śniadanie, na którym gromadziło się coraz więcej Tri-ludków, zarówno PRO jak i ejdż gruperów (AG). Przezornie zabrałam własne masło orzechowe, licząc że dżem dostanę na miejscu. Dwie małe połówki bułki, trzecia ledwie weszła, do tego łyk kawy. Czuję, że nic więcej nie wcisnę a przecież do startu jeszcze tyle czasu. Szybkie sprawdzenie torby, czy wszystko zapakowane zgodnie z listą rzeczy wymaganych podczas startu i jak już zostawiałam rower w strefie zmian to do startu została niecała godzina. 

Jeszcze tylko selfi z Agnieszką Jerzyk - naszą najlepszą polska triathlonistką, która tydzień po moim debiucie zdobywa 4 miejsce w Challenge Roth podczas własnego debiutu na pełnym dystansie. To dobiero był DEBIUT! Aga deptała po piętach ubiegłorocznej zwyciężczyni, która zajęła trzecią lokatę.


Z Agnieszką Jerzyk - polską PRO triathlonistką. Jerzyki mają te MOC! fot. Joanna Szczurowska


Ostatnie spojrzenie w stronę pianki, chwila wachania i wychodzę bez niej. Jeszcze tylko plecak do depozytu i udaję się w miejsce startu, gdzie już czekają pozostałe "złotka" - dziewczyny ze Złotej Fali. 
Jeszcze przed startem postanawiam sprawdzić, jak to jest w tej wodzie bez pianki. Woda okazuje się cudownie ciepła, udaje mi się uregulować oddech nadzwyczaj szybko, bawię się, zmieniam style, kilka mocnych pociągnięć kraula, trochę żabki, to odwracam się na plecy, żeby poczuć jak woda otula mnie z każdej strony. Wychodzę kiedy zaczyna się wspólna przedstartowa rozgrzewka. Wiem, że to bardzo ważne, żeby dobrze rozgrzać wszystkie partie mięśni. Zostaje 15 minut do startu, wskakuję jeszcze na chwilę do wody, żeby sprawdzić czy google się dobrze trzymają i czy wciąż płynie się komfortowo. 


Jeszcze tylko pokaz lotniczy, malowane serca na niebie, kilka wzniosłych bitów i odliczamy. Rolling start po 4 dziewczyny co kilka sekund, dokładnie już nie pamiętam ile, jednak wszystko przebiega bardzo gładko. Bez nerwów, za to z dużą ilością uśmiechu i serdeczności. A i po zdjęciach widziałam, że z dużą dawką kreatywności jeżeli chodzi o skoki do wody;)


PŁYWANIE
Zgodnie z pomiarem zegarka przepłynęłam 1120m z 950m, oficjalny czas 23'25''. Patrząc na tor jaki pokonałam w ogóle mnie to nie dziwi. Płynęło się cudownie i w pewnym momencie nawet pożałowałam, że ustawiłam się w drugiej połowie stawki. Kilka razy zostałam zablokowana przez żabkarzy (osoby płynące stylem klasycznym) i musiałam szukać sobie miejsca, co zdecydowanie mnie spowalniało a i prawdopodobnie wpłynęło na wydłużenie o 170m dystansu. Jednak nie ma co marudzić, bo i tak założenie było, żeby pokonać dystans w strefie komfortu, w końcu to mój pierwszy raz. Radocha jest, bo jednak sporo dziewczyn udało mi się wyprzedzić. Natomiast do czołówki długa droga. Pierwsza dziewczyna popłynęła niewiele ponad 15 minut.
Im bliżej brzegu tym słabsza widoczność w googlach, czy ja w ogóle dobrze płynę..?

T1
Dopłynęłam, a dzielni wolontariusze pomogli wygrzebać się z wody. Do strefy zmian pod górkę, ale nic nie szkodzi biegnie się dobrze, adrenalina robi swoje. Niestety nie udało się uchwycić tego momentu wyścigu na żadnym zdjęciu. Dobiegam do roweru, pamietam o kasku, numerze startowym i okularach. Buty zakładam od razu, bo wiem, że do belki blisko więc długo w nich biec nie będę. Żeby nie było ćwiczyłam w domu z butami wpiętymi w pedały. W strefie spędziłam 2'40'' - a wydawało mi się, że mrugnięcie oka. No to lecę z tym rowerem.

Ja to ta druga. fot. maratonmania

ROWER
Dwie pętle na odcinku Poznań - Swarzędz. Trasa szybka i stosunkowo płaska, asfalt gładki, mimo to nie obyło się bez przygód. Początek trasy był dość wąski, i już na drugiej pętli zrobiło się gęsto - wszyscy panowie dołączyli do rywalizacji. Akurat pech, że gdy jeden z nich wyprzedzał mnie na swoim wypasionym rowerze TT to przede mną pojawiła się wyrwa w asfalcie. No nie było gdzie uciec. Szczęśliwie skończyło się jedynie wypadnięciem pompki. Tak wiem, po co mi ta pompka tam była. Przecież i tak bym sobie opony nie zmieniła. 



Zaraz po wyjeździe ze strefy T1 fot. maratonmania

Momentami wiał silny wiatr, który nawet szczególnie mnie nie obszedł. Wiadomo, prędkość nieco spadała, ale starałam się przez cały etap utrzymywać niską pozycję ciała i być jak najbardziej areo, więc chyba tym zajętą miałam głowę. Jechało mi się jak nigdy dotąd. Nagle huk, obracam głowę, szukam, co się stało i w tym samym momencie ląduje na poboczu. Zachowuję jednak zimną krew i pędzę tak chwilę po żwirze, aż tu nagle wypłaszczenie na asfalcie no to hop i jestem z powrotem w grze. Uff! Nie rób tego więcej mówię sobie w myślach i cisnę dalej.*
 *(Huk doszedł z miejsca, gdzie składowane były części samochodowe, choć w pierwszej chwili pomyślałam, że jak nic coś na trasie kolarskiej).

Tak sobie pomyślałam, że gdyby udało się wyciągnąć 30 km/h to byłoby extra       i proszę bardzo. Mówisz masz. Wiadomo, że do czołówki to brakuje przynajmniej 10 km/h szybciej, jednak na 2 miesiące treningu rowerowego to myślę sobie, że jest chyba całkiem nieźle. co? W którymś momencie trasy słyszę, jak wyprzedzająca mnie dziewczyna krzyczy dawaj Agnieszka, dawaj! To Martyna z Aktywnej Fabryki Triathlonu, rześko mnie mija na swojej szosie. Depnięcie w nodze ma mimo, że ciśnie w butach biegowych. Szacun - sobie myślę. Ma moc dziewczyna! I tak się ścigałyśmy z Martyną do samiutkiego końca. Raz ona mnie na płaskim, raz ja ją pod górkę. Szła mi ta moja szosa na tych wzniesieniach bez zająknięcia. Cały czas jednak na lekkim przełożeniu jechałam, jedynie czasem zmieniałam na dużą tarczę z przodu, ale szybko czułam, że brak jeszcze siły w nogach i trzeba robić swoje bez szarżowania. To jeszcze nie moment. Ostatnie kilometry. Martyna mnie wyprzedza i tak już do strefy zmian wpadam zaraz za nią z czasem 01:29:27


T2
Co ja w tej strefie robiłam przez 2'54'' - zabij mnie! Najlepsza dziewczyna była tam jedynie 1'18''



BIEGNĘ
Do tego momentu wszystko szło gładko jak po maśle. Wybiegam ze strefy, jest stromy zbieg, ten sam, na który wspinaliśmy się po wyjściu z wody i już można biec po płaskiej, urokliwej trasie, wokół jeziora maltańskiego. Co poszło nie tak, że już po chwili złapała mnie kolka? Szłam, biegłam, oddychałam głęboko, uciskałam, wstrzymywałam oddech, cierpiałam. Szacowałam w głowie za ile czasu dojdę do mety jeżeli będę musiała tak gallowayem, a i marszobieg stał pod znakiem zapytania. Tak bardzo nie mogłam biec. 



Pierwsze kilometry biegu dały mi mocno w kość. fot. maratonmania
Nie byłam osamotniona, co chwila widziałam lub mijałam współuczestników niedoli. Jedni  pochyleni, inni trzymający się pod boki, jeszcze innym nogi odmawiały dalszego biegu. Mijały mnie też wytrawne zawodniczki i zawodnicy, w tym dziewczyny, które znałam, Ambasadorki Złotej Fali, rześko biegnące swoje, jakby to była pierwsza, nie trzecia dyscyplina. Dawało mi to kopa, bo poznałam historie każdej z nich i wiedziałam, że skoro one mogą, to ja też się nie poddam. Bo czym jest 1/4 dystansu Triathlonu w porównaniu z "Diablakiem", którego za rogi chwyciła Sabina i była pierwszą polką, która go ukończyła i wygrała. Kiedy mijała mnie z uśmiechem to wiedziałam, że nie mogę się poddać. Następnie widzę Kingę z TRI Yourself, dla której sport to walka o zdrowie. Od lat zmaga się ze stwardnieniem rozsianym i póki co wygrywa tę walkę. Minęłam się podczas dwóch okrążeń również z Olą, Igą, Asią, Anią, Marceliną, Agatą, Moniką i Martą udziela mi się ich niesamowita energia i radość. Nawet, jeżeli nie dopingują mnie głośno, to wiem, że trzymają kciuki. Uśmiech, drobny gest otuchy, to czasem więcej niż słowa. 

Rozpracowywałam kolkę do piątego kilometra, później nieco zelżało, i powolutku zaczęłam odrabiać starty. Nie było jednak łatwo, w miejsce kolki weszła głowa i walka z samą sobą. Niby biegnę, ale wewnętrzny głos mi podpowiada, żeby przejść do marszu, trochę odsapnąć. Wiem, że jeżeli się zatrzymam to będzie mój koniec, dlatego wizualizuję sobie pełen dystans Ironmana, w jakiś cudowny sposób ładuje mi to baterie. Marzenie o złamaniu 3 godzin jeszcze nie było w zasięgu ręki, ale znów stało się celem, który bardzo chciałam osiągnąć. 


Gonią mnie te chłopaki, jakby to walka o podium była, albo conajmniej miliony rozdawali na mecie;) fot. maratonmania

Ostatnie metry, już wiem, że biegnę na złamanie trzech godzin. fot. maratonmania


Ostatnie metry do mety i zaciesz, że mało szczęka nie wyskoczy. Bieg ukończyłam z czasem 58'36''. Pewnie, gdyby nie kolka udałoby się na tym biegu urwać kilka minut. 

Szczęśliwa jestem bardzo. Ukończyłam swój pierwszy Triathlon z czasem 02:57:02 co plasuje mnie na 29 miejscu w AG i 57 K open na 122 zawodniczki.


Takie to moje TRI
Nie będę się wymądrzać na tematy organizacyjne, bo zwyczajnie brak mi doświadczenia w tym względzie. Intuicja podpowiada mi, że wszystko na Superlegue Triathlon Poznań zagrało. Zawody, mimo swojej rangi, wydały mi się dość kameralne, co w moim odczuciu jest na plus, zwłaszcza dla osoby debiutującej. Start pośród samych kobiet, coś pięknego, mega komfort psychiczny i fizyczny. Opieka jaką otoczyli nas przedstawiciele Kobiecej Strony Sportu i trenerzy z i-sport - bezcenna.

DZIĘKUJE





no i oczywiście wszystkim Ambasadorkom Złotej Fali, za niezgłębione źródło informacji, inspiracji i za możliwość bycia częścią Kobiecej społeczności TRI.



Z Wami najlepiej!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze komentarze są dla mnie cennym źródłem informacji do tego, aby blog mógł się rozwijać. Będą też stanowiły inspirację do kolejnych wpisów. Dziękuję!
Aga

Copyright © Aga projektTRI , Blogger