lipca 19, 2019

HISTORIA ZACIĘTEJ PIANKI|RELACJA Z CROSS TRIATHLON SZCZYTNO|PIERWSZE PUDLO SEZONU

To co zyskam w wodzie na bank stracę w strefie zmian. Ta myśl uporczywie towarzyszyła mi od momentu podjęcia decyzji o tym, że płynę w piance.








Zresztą, ani temperatura powietrza, ani wody nie dawała złudzeń co do tego jaką decyzję należy podjąć. Ponieważ przebywam w rodzinnych stronach, to piankę pożyczył mi mój były nauczyciel wychowania fizycznego, również zapalony triathlonista. Obecnie to jego synowie wiodą prym na lokalnych imprezach. Pianka z młodszego, co akurat teraz nie startował. 
- On też taki chudy - powiedział Pan Bogdan - powinna być dobra - tadam! Okazała się idealna, w dodatku szybka jak błyskawica, miłość od pierwszego wejrzenia. Model pianki z 2xu R3 - z dwie klasy wyższa od tej co mam w domu. No maszyna do robienia wyników! W Dodatku wystarczy machać rekami, reszta robi się sama;) 

Start w Szczytnie został zaplanowany na wszelki wypadek, gdyby mi się spodobało podczas debiutu TRI w Poznaniu. A, że praktycznie za rogiem i po sąsiedzku z miejscowością, w której mieszkają moi rodzicie i gdzie stacjonuję z dziećmi na wakacjach, to czemu nie. Przez wzgląd na to, że to cross TRI i trasa rowerowa, mocno, jak się okazało, techniczna i mieszana, wybrałam dystans krótki 1/8 czyli 475 m pływania, 22,5 km jazdy na rowerze i 5,5 km biegu. Jakoś nie czułam, żeby cisnąć na moim ukochanym, ale jednak ważącym prawie 16 kg rowerze dłuższego dystansu. Co prawda odchudziłam go na tyle na ile się dało i nadałam areodynamiki, mimo wszystko 22 km wydały mi się optymalne podczas tych zawodów.
W końcu jechałam tam po doświadczenia. Mój główny start sezonu już się odbył.


Gotowi na start ja i mój bike w wersji po tuningu;) fot. Małgorzata Makowska


Do Szczytna przyjechaliśmy w dniu start, który odbywał się o godzinie 12:00. Dopiero o 11:00 można było wstawiać rowery do strefy zmian, więc nie było pośpiechu. Lekki stress i adrenalina towarzyszyły mi już od rana, jednak nie na tyle uporczywie, żeby wytrącić mnie ze stanu skupienia. Jakoś tak mam, że przed zawodami potrafię się na maksa skupić i robić swoje. 

Rower zawieszony, rzeczy w koszu, pianka pod pachę, wychodzę. Z tego wszystkiego zapomniałam nałożyć chip, dziękuję Panu z ochrony strefy za uwagę. Bo jak nic gotowa byłam lecieć bez niego.


Grunt to pamiętać o chipie fot.Małgorzata Makowska

Na tych zawodach miałam ze sobą prawdziwy TEAM w osobie Melanii, Karola i Małgosi, przyjechali by mnie wspierać, dopingować, robić fotki, nagrywać filmiki, przejmować torby, pomagać zapiąć piankę i w ogóle nie mogłam sobie wymarzyć lepszego towarzystwa. Żałuję, że nie było mojego męża Rafała, ale cóż, next time. Wiem, że przeżywał ten start razem ze mną.

Szybki test wody - brrr zimna! Na brzegu stoją trzy identycznie ubrane dziewczyny. Od razu widać, że nie jakieś tam lokalne amatorki, tylko prawdziwe ejdż gruperki, z którymi przyjdzie mi się ścigać. Tak, nie przesłyszeliście się, będzie ścigane, zgodnie z zaleceniami trenera Marcina. Kątem ucha słyszę, że rozmawiają o TRI w Bydgoszczy no i omawiają co i jak tutaj na wodzie. Zagaduję je więc odnośnie bojek i pytam na ile płyną? Jedna się odzywa, że ona to nie, ale koleżanki to tak koło 10 min i owszem.  Ja w skrytości liczę, że 10 min złamię, o czym im już nie mówię. Podświadomość podpowiada mi, że walka rozegra się właśnie w tym gronie. Bo one nie przyjechały tu podziwiać widoków. A ja mam plan.

Jeszcze tylko odprawa techniczna i można iść na wodną rozgrzewkę. Zostało 20 minut do startu. Pluszczę się więc w tej wodzie. Pływam w te i z powrotem, poprawiam gogle bo wyjątkowo szybko parują. W końcu postanawiam je potraktować śliną. Wiem fuj! Wyrównuje oddech, jest ok, tylko zimno, kiedy próbuje z tej wody wyjść. Więc siedzę, aż do momentu kiedy zawodnicy ustawiają się w rzędy do startu.


LECĘ NA START
Łącznie startujących na tym dystansie było 68 osób z czego 15 dziewczyn. Oczekujemy rolling startu tzn. po kilka osób co określoną ilość czasu - sędzia informuje, że co 10 sekund. Myślę sobie, że fajnie i komfortowo. 



No i nie doczekałam się fotki jak wyłaniam się z wody, za to jest ta kilka sekund przed startem fot. Małgorzata Makowska


Najpierw sztafety, bo wiadomo tam lecą na łeb na szyję. Potem AG - kategorie wiekowe. Nawet nie wiem jak to wyszło, ale wystartowałam ja i obok dwóch panów, a w kolejce za mną stanęły dziewczyny z Akademi Mistrzów Sportu, potem cała reszta. Panowie raz dwa mnie wyprzedzili i płynęłam sobie sama między jedną grupą a drugą, która uformowała się za mną. Płynęłam mocno i równo, oczywiście jak na mnie. Z wody wyszłam z 11 czasem open 9'09''- fajnie sobie myślę. Jest ok! Ostatnia prosta, próbuję docisnąć, wizualizuję sobie kolejny etap, jak ściągam piankę, co po kolei będę robiła. Jestem, czuje grunt pod palcami, przechodzę do pozycji wyjściowej z wody i biegnę, próbując tę piankę rozpiąć, szarpię na wszystkie sposoby, ale zamek ani drgnie. Widzi mnie jedna z wolontariuszek, krzyczy - biegnij ja Ci pomogę - no i leci za mną i szarpie ten zamek aż do strefy zmian. Jesteśmy już przy rowerze, odruchowo wkładam kask na głowę, ale wciąż jestem uwięziona w piance. Minuty mijają. Dochodzi mnie myśl, że to koniec, że pozamiatane. Tu zakończę swój dzisiejszy wyścig. A zapowiadało się tak dobrze. Przypomniałam sobie tego gościa z TRI memów co w piance na rowerze sunął i zaczęłam nawet kalkulować czy da się w niej rzeczywiście pojechać, tylko co z bieganiem? Wtedy zjawił się ten, który silnym pociągnięciem wyzwolił mnie, uwięzioną w "zamku" a przede wszystkim z mrocznych czeluści umysłu, który był gotów wsadzić mnie w tej piance na rower. O zgrozo!
Jeszcze tylko skarpetki, buty i jedziemy.

ŁAPIĘ ROWER 
i pędzę do belki. W między czasie wyprzedziło mnie sporo osób w tym dziewczyny z AMS. W strefie spędziłam 3'43''. Ciekawostka, że pomiar w Szczytnie wliczył czas strefy do czasu roweru. Nie są podane oddzielnie czasy spędzane w strefie. Mój pomiar pochodzi z zegarka.





Gonię na tym moim odchudzonym, areo góralu ile siły w nogach. Zdumiona jestem, że ta siła tam jest. Jedziemy po bardzo urozmaiconej trasie, początek po deptaku, później krótki odcinek szutru, którym dojeżdżamy do asfaltu. Asfaltem może około 1-2 km, następnie drugie tyle po trasie polnej z dużą ilością grząskiego piachu, tu łapię pierwszą dziewczynę w charakterystycznym niebieskim wdzianku. Tniemy do szosy, i później znów odcinek szutrowy, nieco, szerszy i nawet da się na lemondce położyć, w zasięgu wzroku mam kolejne dwie dziewczyny, dojeżdżamy do nawrotki, a po niej czuję, że jestem w stanie wyprzedzić kolejną zawodniczkę, co mi się udaje. Po tym odcinku wyskakujemy na asfalt potem, jeszcze ostry, spadzisty zjazd i wąska leśna ścieżka, następnie asfalt i tak już na początek trasy tzn. tam gdzie zaczynaliśmy rower jest nawijka na drugą pętle. Wjeżdżam na nią jako druga kobieta. WOW! myślę sobie i uśmiecham pod nosem. Na drugiej pętli, odcinku piaszczystym widzę pierwszą dziewczynę. Utknęła w piachu. Postanawiam wykorzystać okazję i ją wyprzedzam. Jadę tak sobie zadowolona po tych dziurach, mało co hamuję bo zależy mi na utrzymaniu i zwiększeniu przewagi. Pędzę, że aż kask podskakuje. W myślach dziękuję sobie za to, że zrezygnowałam z licznika bo na bank przepadłby na trasie. Przewagę utrzymuję jeszcze na drugim odcinku szutrowym, ale już na asfalcie ją tracę i nawet lemondka nie pomaga. Dziewczyna ciśnie w pedały, że w zasadzie jestem bez szans, patrze tylko jak mi odjeżdża a wraz z nią pierwsza pozycja. 
Tyle się działo na trasie, że z wrażenia zapominałam przełączyć się na amortyzację z przodu, to też mocno mnie wytrzęsło na tych dziurawych szutrach, ale jechało się fajnie i mocno. Było ściganie, emocje, adrenalina. Tak lubię. Przypomniały mi się stare czasy i cały ten lokalny, wyścigowy klimat, kiedy jeszcze miałam okazję trenować amatorsko kolarstwo. Tempo wykręcone 25km/h i z roweru schodzę jako druga. Ze strefy T2 wychodzę po 1'14''- plusy jechania i biegania w tych samych butach. Kokosiłam się trochę z wieszaniem roweru, tu można było jeszcze parę sekund urwać. Kiedy wybiegam na trasę nie widzę już nikogo przed sobą.


BIEGNĘ
sobie biegnę. Stabilizuję oddech i czekam, aż odzyskam czucie w nogach. Początek delikatnie poniżej 5'/km, ale wiem, że nie mogę szybciej, strach przed kolką nie pozwala mi przyspieszyć. Nigdy dotąd nie startowałam na piątkę, i zupełnie nie wiem jak zachowa się mój organizm, jeżeli polecę va bank. Do którego kilometra starczy mocy, a kiedy będzie odcięcie. Biegnę tak samotnie wokół jeziora, ani kibiców ani innych zawodników w zasięgu wzroku. Nie wychodzę ze strefy komfortu, tylko biegnę swoje w tempie na dyszkę. Po 2,5 km słyszę ciężki oddech za plecami, modlę się, żeby to nie była dziewczyna. A jednak! Widzę, że leci na oparach, ale do przodu. A ja w tym momencie tracę swoją drugą pozycję. Musiała biec w tempie około 4'30''-40''/km (ja w takim tempie nie biegam nawet testu coopera) bo do mety zrobiła nade mną ponad minutę przewagi.
Z perspektywy czasu, nie wiem co wtedy nie zagrało. Przecież mogłam chociaż spróbować utrzymać jej tempo, zostało tylko 2,3 km do mety. Może bym dała radę. Mimo to widzę jak mi odbiega, a ja nie jestem w stanie wydusić z siebie ani sekundy szybciej. Cały czas oscyluje miedzy 5' a 5'15/km. Ostatecznie średnia wyszła 5'06/km. Co ciekawe mam poczucie, że mogłabym swobodnie w tym tempie przebiec kolejną pętle.


One dwie i ja fot. Małgorzata Makowska


Zawody kończę z trzecią lokatą open i drugą w kategorii wiekowej z czasem 1:34:25. Strata do pierwszej zawodniczki 2'27'' a do drugiej 1'07''. 
Pocieszam się, że rywalizowałam z prawdziwymi wojowniczkami. Dumna jestem z pływania, że odważyłam się stanąć ramię w ramię z chłopakami i utrzymać pozycję w wodzie bez żadnych szkód na ciele ani umyśle. Rower również mocny, chyba coś z tą pamięcią mięśni jest na rzeczy. Bo zważywszy na to, że trenuję od kwietnia br, a wcześniej to było tylko takie pitu, pitu, to kurcze, powalczyłam z mocnymi babeczkami. W dodatku sprawiło mi to dużo radości.


Zwycięska trójka open fot. Robert Arbatowski
















A tu z fantami;) fot. Małgorzata Makowska








Zawody z potencjałem!
Oj tak! Całość rozgrywała się w malowniczej mazurskiej scenerii. Jeżeli chodzi o wyznaczone trasy, nie ma się do czego przyczepić. Rower bajka - trudno, technicznie, ale chyba o to chodzi w crossie. Niektórzy ogarniali temat na rowerach szosowych, ale według mnie MTB zdecydowanie lepszy wybór. Dużo miałkiego piasku, dziury, ostre zjazdy, wąskie ścieżki - naprawdę świetnie!

Są jednak pewne ale, 
o których warto napisać, bo myślę, że Triathlon Szczytno ma szansę być super imprezą, na którą pakiety będą się sprzedawać niczym świeże mazurskie jagodzianki. Dlatego piszę o tych wąskich gardłach bo może uda się z tym coś zrobić, i z roku na rok będzie tylko lepiej.

1. Dostęp do strefy zmian, gdzie w jednym miejscu wpada się przez wąską bramkę po schodkach będzie mega utrudnieniem, kiedy w imprezie weźmie udział większa ilość zawodników (w tym roku na moim dystansie było jedynie 68). Straty czasowe - oj boli!


W ogóle gęsto w okolicach strefy zmian bo i Meta obok. Więc doświadczyliśmy sytuacji, w której jedni wybiegali na trasę biegową, a inni kończyli bieg rowerowy. W tym samym czasie pierwsi zawodnicy kończyli swój wyścig i wbiegali na Metę. 

2. Wspaniali wolontariusze - dziękuję, szczególnie Pani, która próbowała zedrzeć ze mnie piankę, służby mundurowe, które czuwały nad naszym bezpieczeństwem. Mimo to zdarzały się błędy i na pierwszej pętli kilka osób skręciło nie w tą drogę przy pierwszym zjeździe z asfaltu na szutr, w tym ja.

3. Zabrakło mi punku z wodą na trasie biegowej. Dobrze, że nie było upalnie. Wiem, że to tylko 5 km, jednak należy pamiętać, że po etapie rowerowym. Moim zdaniem, jeden w połowie trasy powinien się znaleźć. Dostaliśmy po butelce na mecie.

4. Pomiar czasu. Strefy zmian wliczone kolejno do jazdy na rowerze i do biegu. 
Nooo nie!

Dekoracja i nagrody. Puchary były zarówno w open jak i grupach wiekowych i się dublowały tzn. otrzymałam puchar za trzecie miejsce open i za drugie w kategorii wiekowej. W open dodatkowo otrzymaliśmy 3 kg soli terapeutycznej.  Myślę, że rangę wydarzenia podniosły by nagrody finansowe. Mogło by to przyciągnąć coraz to lepszych zawodników i podnieść poziom i prestiż całej imprezy. 
No i te kapcie. Niby fajny fant bo sygnowany logiem zawodów, ale przynajmniej o rozmiar mogli zapytać wylosowane osoby i w miarę możliwości rozdać pasujące. W zamian prawie każdy wyszedł z para kolorowych acz niepasujących  do stopy klapeczków.

Impreza kosztowała 140zł. W pakiecie, oprócz numerów startowych znalazły się: koszulka, ręcznik i batonik.

No i trochę długo na zdjęcia się czekało;)

Dziękuję:
@i-sport za wsparcie treningowe

Melani i Karolowi za logistykę, a Małgosi za fotorelacje i jedyny taki doping! Jesteście kochani, że byliście tam ze mną.


































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze komentarze są dla mnie cennym źródłem informacji do tego, aby blog mógł się rozwijać. Będą też stanowiły inspirację do kolejnych wpisów. Dziękuję!
Aga

Copyright © Aga projektTRI , Blogger