Szybka trasa mówili, ogień mówili, obiecywali życiówki! Nikt się nie zająknął, że jak płaska trasa to w pedały ogień trzeba cały czas ładować i nie będzie chwili, żeby odpuścić, odsapnąć, złapać drugi oddech...ale od początku.
Finisz Castle Triathlon Malbork fot. startlist.pl |
Na Tri Malbork zapisałam się z rozpędu i trochę za namową innych. Była to również okazja, żeby ponownie spotkać się z dziewczynami ze złotej fali i innymi, w miedzy czasie poznanymi, Tri ludkami. A jest ich już całkiem sporo;) Jak przystało na totalnego żółtodzioba i osobę co jak ma deadline za tydzień to siada do roboty w przeddzień, nie pomyślałam o noclegu. Zresztą, świeżo nabyłam umiejętność prowadzenia auta, nie mylić z prawkiem, które mam od dobrych x lat. Jakoś tak optymistycznie podeszłam do tematu, mimo, że tym razem nie mogłam liczyć na bliskich. Dwie godzinki drogi to ja sobie wszystko załatwię w dniu startu, mówiłam. Tylko nie sprawdziłam, że start o 9:10. W tym momencie przeszedł mnie, delikatnie mówiąc, dreszczyk nikomu nieprzydatnych emocji, aczkolwiek nie zmieniło to mojego pozytywnego nastawienia do sprawy, choć w całym Malborku pokoje rozeszły się niczym oszczędności po wakacjach. Szcześliwie dla mnie z sytuacji wybawiła mnie Kasia, która na jednej z grup triathlonowych zamieściła wpis, że odda nocleg w Malborku na tri. Can you believe that!!! Tym sposobem przejęłam nocleg w pokoju z widokiem na zamek w zabytkowej kamienicy jakieś 500 metrów od strefy zmian - yaasss!
Dotarłam na miejsce, zakotwiczyłam w pokoiku wielkości łóżka King Size. Zrozumiałam, dlaczego nie pozwolili wprowadzić roweru. Chciał nie chciał, trafił do strefy zmian w przeddzień zawodów. Biuro czynne od 17:00 ja już od 15:00 szwendam się z Adrianem, pieszczotliwie, w internetach, zwanym @rashpla. Ogarniamy strefę zmian, wyjścia, później expo, gdzie wpadłam na Monikę złotą dziewczynę z Poznania. Rower wstawiłam do strefy zaraz po odbiorze pakietu startowego. Wracając ze strefy, zbijamy piąteczkę z Lechem z ironway, który nagrywa w między czasie kolejny odcinek vloga, towarzyszy mu Pati. O 19:00 odprawa techniczna, jak na mój gust trwała ciut za długo, ale warto było zobaczyć walkę rycerską- taki smaczek malborskich zawodów. Na koniec wymarzona i wyczekana pizza podlana bezalkoholowym. O 22:00 grzecznie do wyrka.
Zauważyłam, że zawody przeżywam dwie noce wcześniej, gdzie ogarniam każdy etap i szlifuje strefy zmian, także zazwyczaj już w tę przed zawodami, śpię dobrze, bezstresowo i bez natłoku niepotrzebnych myśli.
Dzwonek na 6:00, o 7:00 jestem gotowa do wyjścia, gdzie spotykam się z Monią i razem maszerujemy do strefy zmian. Pogoda niestety z tych raczej uprzykrzających życie. Jakieś 12 stopni. Naoglądałam się filmików, że trzeba utrzymywać ciepłotę ciała przed startem to też ubrałam się jak na Sybir, czego absolutnie nie żałuję. Żałuję natomiast, że nie zrobiłam sobie porządnej rozgrzewki w wodzie przed startem.
Niewiele brakowało a nie trzymałabym w dłoniach tego pięknego medalu.
Jak już wspomniałam, tego dnia pogoda nie była moim, ani wpsółcierpiących, a sorka, wspólnie przeżywających euforię triathlonowych zawodów i wychodzenia ze strefy komfortu, sprzymierzeńcem. Tak wiem, Ci z połówki i pełnego mieli znacznie gorzej, ale wiecie co, jakoś mnie to nie podniosło na duchu. Na etap pływacki rozgrzewaliśmy się w temperaturze około 14 stopni i wodzie daleko było do wskazywanych 20. Nawet w piance czuć było chłód. Przed startem spędziłam w wodzie może 5 minut, zdecydowanie za mało jak na moje potrzeby otrzaskania się z nową sytuacją, jaką jest dla mnie za każdym razem etap pływacki. Dopiero co się do tej wody przymierzyłam, a już sędzia gwizdał, żeby wychodzić. No więc czekam w swojej strefie startowej jakieś 20-25 minut z oczekiwaniem pokonania dystansu w czasie między 17 a 21 minut. Pytam więc wreszcie kolejne osoby, czy to już teraz nasz moment, nasza strefa i wiecie co, oni nie wiedzieli w ogóle o co ja ich zaczepiam. Myślę sobie, świetnie, to po co w ogóle te strefy skoro zawodnicy powpisywali przy rejestracji cokolwiek a póżniej, niech fala, albo prąd niesie. No więc skoro nie wiedzieli, to stwierdziłam, że chyba już czas i na mnie, bo jak mnie później pozagradzają to plan 19 minut na dystansie weźmie w łeb. Już byłam u płotu i z gąską się witałam, kiedy dopadł mnie atak paniki. W pewnym momencie dotarło do mnie, że w wodzie znajduje się już jakieś 200 osób a drugie tyle za mną. Zaczęło mi to rosnąć w oczach i głowie, woda falowała we wszystkie strony, zachłysnęłam się i straciłam oddech. W dodatku ktoś obok sobie płynął grzbietem, nie wiedziałam czy jest mu/jej tak samo źle, czy tylko sobie okularki poprawia czy o co chodzi, ale pogłębiło to mój lęk. Byłam przekonana, że to jest mój koniec, a przynajmniej tych, kończących sezon, zawodów. Sytuacja zdawała się trwać wieki a przynajmniej z półtorej minuty zanim udało mi się odzyskać świadomość i stopniowo prze żabkę krytą przejść do kraula. Ostatecznie ukończyłam z czasem 20 minut i 47 sekund (171 miejsce open).
Strefa zmian z dobiegiem 2 minuty 41 sekundy i tu, uwaga, w strefie prześcignęłam 30 osób i z pozycji 171 wskoczyłam na 141. Gdybym nie składała pianki w kostkę, to kto wie ile więcej osób oglądałoby moje kwiatki od tyłu;) Szczęście jednak nie trwało długo bo tu zaczęła się walka.
Zaraz za strefa zmian for. startlist.pl |
Na rower wskoczyłam na 141 pozycji open. Mimo, że daleko od podium, to jak na pierwszy sezon w TRI i po dwudziestu latach unikania sportu niczym nielubianej koleżanki, jaram się wszystkim co wskazuje na postępy mojej rocznej pracy w ogóle i czteromiesięcznym, pod okiem trenera Marcina z i-sport.pl, przygotowaniem do triathlonu.
Trasa miała być płaska i szybka i rzeczywiście taka była. Jednak brak wyjeżdżenia i wciąż uboga siła, wystarczyły na miej więcej, połowę trasy. W dodatku tę łatwiejszą bo, z wiatrem. Jakoś też do przodu pchały te wszystkie osoby wyprzedzane po drodze. Nie tyle rosły Watty, ale prędkość utrzymywała się na poziomie 35 km/h. Jezu co ja sobie wtedy wyobrażałam i jaka duma mnie rozpierała. Wszystko do momentu kiedy wreszcie zostałam sama na odcinku. Wszyscy co mnie mieli wyprzedzić już to zrobili, a Ci co ja ich wyprzedziłam zostali z tyłu. No i ten wiatr w mordeczkę jeżyka. No i tak systematycznie prędkość leciała w dół mimo, że dawałam z siebie 99%. Wiadomo coś tam trzeba było zostawić jeszcze na bieganie;)
Ostatecznie rower zrobiłam zgodnie ze startowymi oczekiwaniami, ze średnią 32 km/h, 45 km w czasie 1:24:24 co dało mi 210 pozycję wśród kobiet i mężczyzn. W strefie spędziłam 2 minuty 30 sekund.
Meta na Zamku Krzyżackim w Malborku - sztos!
Wybiegam na trasę fot. startlist.pl |
Na etap biegowy przeszłam dość płynnie, bez żadnych kolek i innych niespodzianek. No może poza tym, że powinnam była skorzystać z toi toi przed biegiem, czego nie zrobiłam i dyskomfort towarzyszył mi przez cały czas.
Biegłam równo, drugi zakres bliżej jego dolnej granicy czyli ostatecznie 5'21 min/km. Tempo biegu było również konsekwencją założeń startowych i tego, że postanowiłam cisnąć wodę i rower, a bieg, no zobaczymy. Biegło się dobrze choć nogi niekoniecznie podawały szybkie tempo, a ze względu na bolącą kostkę nie chciałam szarżować zwłaszcza podczas biegu na zamku po bruku, trawie i innych nierównościach. Dało mi to czas 57 minut 03 sekundy i 246 pozycję. Nie mam wątpliwości, ze to bieganie jest moją piętą Achillesa, a to już pierwszy krok, żeby zrobić w tym temacie porządek.
Podsumowując
Tak mi na koniec sezonu ambicje urosły, że zażyczyłam sobie 2:36:20 taki czas sobie zaplanowałam, skrupulatnie dzieląc poszczególne etapy na kartce papieru. No cóż, zabrakło jedynie 11 minut;) Tym czasem na metę wbiegłam w pięknym stylu, i tu brawa dla immabee za świetne wdzianko startowe, które zbierało komplementy nie tylko od dziewczyn;) z czasem 2 godziny 47 minut 25 sekund o 10 minut lepszym niż podczas debiutu z przed dwóch miesięcy w Poznaniu, co ostatecznie dało mi 204 pozycję open i 20 miejsce wśród kobiet, a także 6 miejsce w kategorii wiekowej. Wnioski wyciągnięte, jest nad czym pracować, więc jest i motywacja.
fot. zasoby własne |
Szczęśliwe finiszery. fot. zasoby własne |
Castle Triathlon Malbork
Zawody zorganizowane na wysokim poziomie, a bieganie po zamku to czysta przyjemność. Super doping kibiców i zwiedzających. Jedyne czego mi zabrakło to muzyki podczas biegu po fosie, super, gdyby się tam więcej działo. Więcej ognia! Trasa dobrze wymierzona, oznaczona i zabezpieczona, wolontariusze świetni i niezastąpieni. Pogoda, no cóż, nie da się zagwarantować w pakiecie. Takie Doświadczenia, jak mawiał klasyk, to ja szanuję.
Dziękuję
i-sport i Marcinowi Kujawskiemu za przygotowanie do zawodów, warto mieć trenera polecam!
Dzięki, że jesteście ze mną. Subskrybujcie, żeby być na bieżąco z wpisami i, żeby moja praca nie zaginęła w czarnej dziurze internetów. Czekam na komentarze i Wasze wrażenia ze startów.
Dobra historia i niezle sie czyta.
OdpowiedzUsuń