sierpnia 31, 2021

TRIATHLON UCZY MNIE POKORY| ENEA BYDGOSZCZ TRIATHLON SIERPIEŃ 2021

    Kiedy ustawiłam się na starcie etapu wodnego, czułam pewien niepokój. Różne myśli przychodziły mi do głowy, ale chyba tą najbardziej natrętną było to, że stojąc w końcówce grupy składającej się z około 100 zawodników, ustawionych parami w wąskim korytarzu ograniczonym barierkami, nie zrobię założonego wyniku...

    Dzień zapowiadał się pięknie. Mimo prognozowanego deszczu, na niebie rysowały się delikatne chmury przysłaniające słońce. Zeszliśmy na śniadanie do hotelowej restauracji, ja ze swoim wcześniej przygotowanym ryżem i bananem w ręce. Szybka kawa i w zasadzie o 8:30 byliśmy gotowi do opuszczenia hotelu. Udaliśmy się na wskazany parking przy Leroy Merlin, choć okazało się, że spokojnie mogliśmy jeszcze podjechać pod halę Łuczniczka, centrum dzisiejszych wydarzeń. 

Rozgrzewka Fot. Rafał Graczyk

    Szybki rzut okiem na rower i pozostawione w strefie rzeczy, czy nic nie spadło, nikt niczego nie poprzesuwał, czy wszystko się zgadza. Solid Security, jeden z partnerów imprezy, zapewniło doskonałą obsługa i opiekę nad pozostawionymi rzeczami. Hala Łuczniczka, w której odbywała się strefa zmian ma kilka niewątpliwych atutów. Poza tym, że rzeczy są zamknięte pod dachem, więc nie groźne im warunki atmosferyczne, kibice mogą się tam skryć i obserwować zmiany z bliska, to jeszcze jest tam dużo czystych toalet. Co porównaniu z toitoi, których oczywiście nie zabrakło na trasie, daje niesamowity komfort. A ja tego dnia miałam spore potrzeby, tak dobrze się nawodniłam.

    Ze spokojną głową udaliśmy się w okolice startu wodnego, który był wyznaczony na 10:00. Rozpoczęłam rozgrzewkę biegową, nogi jakby nie swoje, lekko ciężkie, ale zrobiłam co trzeba, porozciągałam się i kiedy wybiła 9:30 organizator dał zielone światło na rozpływanie w rzece. Przeszliśmy z Rafałem, bo mój mąż dzielnie uczestniczył na każdym etapie przygotowań i kibicował podczas wyścigu, do strefy rozgrzewkowej. Niewiele myśląc, pierwsza wgramoliłam się do wody, której temperatura, zgodnie z tym co ogłosił organizator, wynosiła 18 stopni Celsjusza. W odczuciu była po prostu bardzo zimna. Brda zaskoczyła niesamowitą przejrzystością i ogromną ilością wodorostów w kształcie podłużnych liści. Stan wody był również wysoki, co akurat, biorąc pod uwagę jak wysoko te wodorosty sięgały, można było uznać za atut. No i ten nurt, szybki i nierówny. Już na etapie rozgrzewki dziwnie mi jakoś było. Sił brakowało, przytykało z zimna. Zamiast rozpływania zgodnego z wytycznymi, czyli 5 minut spokojnie plus kilka mocnych i szybkich akcentów, popływałam w te i wewte i po ośmiu minutach, kiedy zrobiło się gęsto od białych czepków, wyszłam. No nie miałam chęci na dzień dobry zderzyć się z jakimś Panem. Bo akurat Pań w białej fali było niewiele.

Rześko! 
Fot. Fabryka Kadrów

    Kiedy więc ustawiłam się na starcie etapu wodnego, czułam pewien niepokój. Różne myśli przychodziły mi do głowy, ale chyba tą najbardziej natrętną było to, że stojąc w końcówce grupy składającej się z około 100 zawodników, ustawionych parami w wąskim korytarzu ograniczonym barierkami, nie zrobię założonego wyniku. Przekalkulowałam w głowie lipcowe wyniki i mój zeszłoroczny start w Malborku, gdzie również pływałam w rzece i wyszło mi, że powinnam śmiało zrobić ten dystans w okolicach 17 minut, a ambicja podpowiadała, że mogę powalczyć poniżej tego wyniku. Wszystkie szybkie dziewczyny ustawiły się na początku stawki, więc wiedziałam, że stracę je z widoku na rowerze, a miałam chęć na ściganie. Rozejrzałam się do okoła, same chłopy. Zapytałam na ile czasu płyną, no i tu zaczęły się heheszki, że żabą, byle dopłynąć, że jak 20 minut to będzie super. No to sobie myślę, ugrzęzłam jak nic. Wąsko za bojami, będę musiała ich wszystkich wyprzedzić. Ale jeden z nich się zreflektował i mówi - to idź dziewczyno do przodu. 

    No to przecisnęłam się o kilka rzędów i zanim się obejrzałam już stałam w blokach startowych. Póżniej wszystko działo się już bardzo szybko. Po dwudziestu minutach od rozgrzewki, wskoczyłam do wody. Pomimo świadomości, że woda zimna, ciało zareagowało poza kontrolą. Do pierwszej pomarańczowej bojki szło dobrze, mocne pociągnięcia kraula, równo z chłopakiem, z którym wskoczyłam do wody. Po zakręcie zaczęło mnie dusić, szybki początek na kilku płytkich wdechach, zimna woda i mnie odcięło. Musiałam przejść do żabki, z głową nad wodą, żeby wyrównać oddech. Tym razem trwało to wieczność, każda próba zanurzenia głowy pod wodę kończyła się niepowodzeniem. Kiedy zaczęły wyprzedzać mnie chłopaki z końcówki stawki, mentalnie byłam na granicy wytrzymałości. Niepokojący był również fakt, blisko płynącego pontonu z ratownikami. Chyba widzieli, że coś ze mną nie bardzo, czekali na znak, a ja w głowie kalkulowałam straty związane z pierwszym w życiu DNF (Do Not Fnished). Od podniesienia ręki, w akcie rozpaczy, dzieliły mnie sekundy. Punktem zwrotnym okazały się zbliżające niespiesznie, pomarańczowe bojki nawrotowe. Przyszła myśl, że to już prawie połowa drogi, w drugą będzie z prądem, więc jest szansa na odrobienie straty. Wreszcie odzyskałam oddech. Nie taki, jakiego bym sobie życzyła, bo jeszcze długo na rowerze zmagałam się z efektami zaistniałej sytuacji, ale dało się płynąć kraulem. Pilnowałam techniki i wykończenia ruchu, żeby odzyskać to co straciłam na pierwszej połówce trasy. Nawiasem mówiąc, pływanie z prądem, to całkiem ciekawe przeżycie, bo to, że do przodu to jeszcze ok, ale ten prąd z uporem maniaka ciągnął mnie w stronę brzegu. Nowe okulary marki Zone3 spisały się dobrze, nie parowały i dawały dobrą widoczność na trasie. Ostatnie metry do wyjścia, w objęciach rzecznej trawy, a było jej gęsto i wysoko nie należały do przyjemności. Samo wyjście było bardzo śliskie i tu jedyna uwaga do organizatorów, że przydałyby się tam pomocne dłonie. Dobiegłam do wolontariuszki, zdjęłam piankę, czepek i okularki, po czym wszystko trafiło do niebieskiego worka, z którym ruszyłam do strefy zmian.

Etap wodny zakończyłam, według oficjalnych wyników, z czasem 21:41" co dało mi zawrotne tempo 2'17/100m. Według zegarka 21:27" na dystansie 1,18km, czyli 1'48/100m. No, ale wiadomo belki pomiarowe nie muszą się pokrywać z momentami, w których klikałam zmiany na zegarku.

Walka o każdy oddech trwa w najlepsze. Fot. Fabryka Kadrów.

    W strefie słyszę Rafała, mam chwilę, żeby się wyżalić, po czym robię miejsce w pudełku, żeby włożyć worek z pianką. Okularki, kask na głowę, łapię rower i lecę do wyjścia. W między czasie włączam i instaluję licznik. Oddech wciąż nie swój, ale płynność w strefie zachowana. Krok biegowy całkiem rześki, a słowa Asi @tri_joanna w tamtym momencie dodały mi skrzydeł. Za belką, jedna noga w but, druga na but i rozpędzam. Początek dość kręty, ale póżniej długa i prosta droga o nienagannym asfalcie mierząc do nawrotu niecałe 10 km. Początek pod górkę, nawet wstałam z siodełka, żeby w jego piku nie tracić na prędkości, ale w sumie większość płasko z niewielkimi przewyższeniami. Pierwszego żela zjadłam na siedząco w okolicach 17 minuty od startu etapu rowerowego. Po czym położyłam się na lemondce i zmieniałam pozycje jedynie na nawrotach i ostrych zakrętach. Jechało się dobrze, ale pierwsze zawodniczki widziałam już tylko przez chwilę po drugiej stronie trasy. Udało mi się prześcignąć dwie dziewczyny, które ukończyły szybciej pływanie i kilku panów, których było po prostu więcej. Trzymałam się tempa, które nie powodowało bólu czwórek i starałam się jak najbardziej aktywować pośladki, żeby kierować ruch z biodra i z nich czerpać siłę. Różnie to wychodziło, ale starałam się nie odpuszczać jazdy z górki i pracowałam nawet mocniej, żeby wygenerować z tego jak najwięcej prędkości. Momentami wiatr dawał o sobie znać i trzeba było popracować nieco mocniej, żeby utrzymać prędkość, ale nie szarpałam za mocno, cierpliwie czekałam, aż będzie można depnąć mocniej. 

Czarna spisała się na medal! Fot. Maratomania.pl

    Rower, oficjalnie zakończyłam z czasem 1:08:05, najlepsze dziewczyny zrobiły go poniżej godziny. Z pomiaru zegarka trasa 38,76 km czas 1:07:49 i średnia prędkość 34,3 km/h. Czy można było mocniej? Pewnie można, ale w głowie miałam jeszcze bieg, a już każde mocniejsze przyciśniecie w pedały, dawało odczuwalny, fizyczny ból mięśni czworogłowych. Gdyby nie perspektywa biegu, z pewnością mogłam tą trasę pokonać szybciej, bo zapas był, ale z perspektywy czasu, cieszę się, że zostawiałam siły na bieg. Po ostatniej nawrotce drogę do strefy pokonywałam sama. Na ostatnich kilometrach przegonił mnie jakiś chłopak, i na szczęście zjeżdżał do strefy więc kierowałam się za nim. 

    Odpięłam buty i sprawnie zeszłam z roweru tuż przed belką. Odstawiłam rower, zdjęłam kask i zabrałam się za nakładanie skarpet. Zajęło mi to chwilę, a żeby nie było doskonale zacisk puścił elastyczną sznurówkę, na szczęście tylko ten, który trzyma w ryzach końcówki. Na ten start wybrałam buty Nike Vaporfly, i mimo wcześniejszych obaw, okazał się to słuszny wybór. Biegło mi się w nich bardzo dobrze pomimo tego, że trasa była bardzo mocno urozmaicona i dużą część zajmowały szutrowe ścieżki wzdłuż Brdy. Wewnętrznie zakładałam, że pierwsze okrążenie spokojnie, równo, bez szarpania. A drugie od 7 km bieg progresywny. Całość trasy biegowej to 11,1 km. Niestety życie szybko zweryfikowało tę możliwość, gdyż ostatnie kilometry w dużej mierze prowadziły pod górkę. Więc kiedy tylko próbowałam biec szybciej, od razu czułam to w nogach i oddechu. Na ostatniej prostej już nie kalkulowałam, a otuchy dodawały krzyki kibiców w tym najgłośniejszego na trasie Krzysia @lapa_tri, którego doping słyszałam z drugiej strony rzeki i zagrzewał na ostatnich metrach do mety.

Ostatni etap zakończyłam z czasem 57:23" na dystansie 11,1km w całkiem przyjemnym tempie 5'12/km.

Na mecie zameldowałam się z czasem 2:32:59 co dało mi 10 miejsce wśród kobiet i 4 w kategorii wiekowej. Szczęśliwie dwie dziewczyny z mojej kategorii zdobyły kolejno 1 i 2 miejsce open, co pozwoliło mi wskoczyć na 2 miejsce.

Drugie miejsce w kategorii wiekowej! Fot. Rafał Graczyk

    Kiedy przeglądam nagrane materiały to jak zwykle mam wrażenie, że inni dali z siebie więcej, bardziej umierali na trasie, co dało się odczuć w ich ciężkim oddechu i w trupa lecieli do mety. Ale ja wiem, że do elit mi jeszcze daleko i jakoś cieszy mnie fakt, że mogę się ścigać w zdrowiu, a poziom wytrenowania na to pozwala. Że dwa lata treningu triathlonowego pozwoliło mi przede wszystkim znosić wysiłek dużo lepiej, a poziom regeneracji jest znacznie wyższy. Dodatkowo, zaraz po zawodach mogę kontynuować trening. A jeżeli przy okazji wpadnie podium, to tylko bonus, a nie cel sam w sobie.

    Jeszcze dwa lata temu, dziewięć godzin treningu tygodniowo sprawiało mi ogromną trudność, obecnie 13 godzin plus zawody, nie robi na mnie większego wrażenia. Uważam to za ogromny sukces, który jest wynikiem przede wszystkim, systematycznej pracy w oparciu o dostosowany do indywidualnych predyspozycji i możliwości czasowych plan treningowy. A moja trenerka Ania Tomica dba o to bardzo, żeby każdy trening był efektywny. Czeka mnie jeszcze długa, ale za to fascynująca droga, bo jestem ciekawa jak daleko popłynę, pojadę i pobiegnę i jak szybko to zrobię z uśmiechem na twarzy.

    Fantastycznie było po raz kolejny spotkać  ludzi, z którymi się poznaliśmy przez Instagram. I choć byłam totalnie poza zasięgiem przez całe zawody, bo wyładowały mi się telefony, a ładowarka, którą wzięłam ze sobą, kolokwialnie mówiąc padła, to udało się spotkać prawie wszystkich ulubieńców. I dzięki Wam mam extra materiały i pamiątkowe zdjęcia z tych zawodów. Także Asia, Oliwka, Magda, Rita, Ania, Sandra, Mary, Karolina, Krzyś, Piotrek, Alanek :D, Przemek super, że udało się złapać i chwilę pogadać. Pozdrawiam, też Bartka, z którym mijałam się na trasie biegowej i póżniej w strefie finiszera zbiliśmy piąteczkę.

    Dziękuję również Ewie, znajomej z poza Insta świata, która specjalnie pofatygowała się, żeby mnie dopingować. 

No i oczywiście niezawodnemu Rafałowi, który chciał nie chciał, odnajduje drobne przyjemności (no bo kto nie lubi wspólnego ładowania węgli) i szczęście w tym moim sportowym świecie. Z cierpliwością towarzyszy mi podczas tej drogi. Kocham najmocniej:*

Ustalamy przebieg legalnego dopingu! Fot. Joanna Paszek
    Dziękuję organizatorom Enea Bydgoszcz Triathlon za wyróżnienie i możliwość reprezentowania wydarzenia w roli jego Ambasadorki. Przyznam, że mega fajna impreza i super klimat. Wszystko dopięte na ostatni guzik, super organizacja i niezawodni jak zwykle wolontariusze. A @rozbieganykonferansjer ze swoim kultowym, jak się okazuje, tekstem "jak się pocić to tylko w różowym" z każdą pętlą zdejmował ciężar z barków. Dziękuje <3


Fot. Zasoby własne.

Ściskam i do kolejnego wpisu:*

Aga

@projekt_tri






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze komentarze są dla mnie cennym źródłem informacji do tego, aby blog mógł się rozwijać. Będą też stanowiły inspirację do kolejnych wpisów. Dziękuję!
Aga

Copyright © Aga projektTRI , Blogger