czerwca 07, 2023

MISTRZOSTWA ŚWIATA CHALLENGE ŠAMORIN 2023

Powiedzieć, że było pięknie to jak nic nie powiedzieć. 

Było epicko! Było wariacko! Jest co wspominać!

Mamy to! Nawet 20 miejsce na Mistrzostwach Świata brzmi dumnie! Fot. Źródło własne
 
    Aby nadać nieco kontekstu temu wydarzeniu, to startując w maju 2022 roku podczas Challenge Lisbona (link do relacji) zupełnie nie spodziewałam się zdobyć slota na zawody rangi mistrzowskiej, które co roku odbywają się na Słowacji w ośrodku sportowym Xbionic Sphere. Wywalczyłam trzecie miejsce w kategorii wiekowej więc uznałam, że biorę szczególnie, że mogliśmy zdecydować czy weźmiemy udział w tym samym roku, czy dopiero w kolejnym. A, że srebrny koń w tle marzył mi się od kiedy pierwszy raz go ujrzałam, to Šamorin stał się moim startem docelowym na rok 2023. Pełna entuzjazmu i zmotywowana do cieższej niż dotąd pracy, bardzo chciałam dowieźć formę godną tych zawodów. Miałam nadzieję na złamanie 5 godzin. Jeszcze jesienią wszystko układało się po naszej myśli, ftp rosło, bieganie sprawiało radość i wchodziło gładko. Aż do momentu kontuzji zwanej zespolem pasma biodrowo - piszczelowego, która przytrafiła mi się z chwilą kiedy próbowałam poprawić technikę biegania i na dobre wykluczyła mnie z mocnego biegania na kilka miesięcy. Biegałam tlen po 40 minut i w sytuacji pojawienia się bólu miałam natychmiast przestać. Wizyty u fizjo nie bolały, one były dla mnie okrutnym i traumatycznym doświadczeniem. Na szczęście pomogły.
 
    Styczeń i luty to niekończące się pasmo infekcji i antybiotykoterapii, więc trening w rozsypce, łącznie przepracowałam 17 i 15 godzin. Więc do zawodów przygotowania zaczęły się w marcu i szczęśliwie podążały zgodnie z planem. Mistrzostwa miały miejsce 21.05, byłam dobrze przygotowana, ale daleka od piku formy. Także plan był jeden:

Wystartować, dotrzeć do mety i wygenerować mnóstwo pięknych wspomnień!


Z dziewczynami Magdą i Kasią na przodzie stawki, czuję się super szybka w tej wodzie. Fot. Pix4U. 

Rolling start po 5 dziewczyn co 10 sekund - super komfortowo.


    Woda jeszcze w piątek miała niecałe 12 stopni Celsjusza. Organizatorzy, na wypadek konieczności zmiany formuły, zaczęli kosić trawę przed wałem oddzielającym Dunaj od kanału, w którym mieliśmy płynąć. Wszystko, myślę sobie, byle nie duathlon. Triathlon bez pływania, to jak odarcie czekoladek merci, z marcepanu. 


Jest niedziela, oficjalne stanowisko, że będzie pływane uff! 


    Temperatura wody tego dnia miała przekraczać 14 stopni. Humory dopisują i jeszcze przez chwile razem z Magdą i Kasią rozgrzewamy do boju pozostałe dziewczyny. Unosiła się nad nami jakaś zadziwiająco miła i spokojna atmosfera. Nie czuło się krwi na zębach, a wręcz przeciwnie jakąś taką siostrzaną radość ze wspólnego przeżywania chwili. 


    Na niebie żadnej chmurki, ciężko było znaleźć cień, żeby wbić się w piankę, a teraz to wręcz zaczynała się ona w słońcu kurczyć. Zauważam, że dziewczyna stojąca za mną ma butelkę z wodą więc pytam najuprzejmiej jak tylko potrafię, czy mogłabym wlać jej sobie odrobinę pod piankę. Zgodziła się, a ja poczułam przyjemne uczucie chłodu.

    
    Świadomość tego, czego mogłam się spodziewać po wejściu do zimnej wody bez uprzedniej rozgrzewki, choć nie napawa optymizmem, daje mi poczucie spokoju i kontroli. Nie zrobiłam rozpływania w wodzie przed startem, ponieważ taka możliwość było jedynie do godziny 8:15. Nasz start miał miejsce o 9:25. Ponad godzinę czekania w słońcu zniechęciło mnie skutecznie. Zamiast tego poszłam pobiegać.

Fot.Pix4U



    Odliczamy sekundy, dźwięk startu i GO! Zbiegamy ze stromej skarpy.


    Z chwilą kiedy pierwszy raz zanurzam głowę w wodzie, już wiem, że scenariusz, który zapisałam zaczyna się ziszczać. Nie doznaje ataku paniki, jestem spokojna, mimo to za każdym razem przy zetknięciu ust z wodą mnie zatyka. Oddech kończy się tuż pod kołnierzem pianki. Staram się nie patrzeć na to co dzieję się dookoła, jedyne na co zwracam uwagę to wyrównanie oddechu i krzyk Ani, która idzie obok i woła, że jest dobrze i dam radę, że spokojnie. 

W pewnym momencie zawisam w wodzie, żeby wykrzesać z siebie, że jest źle, a nawet bardzo i, że totalnie nie jestem w stanie zanurzyć głowy. To już trwa zbyt długo, a ja czuję na sobie wzrok tłumu zgromadzonego na brzegu. Zaczynam kalkulować, czy żabkowanie przez 1900m to na pewno dobry pomysł? A wyjście z wody jest przecież na wyciągnięcie ręki. Podejmuję jednak próbę, zaczynam powoli zanurzać głowę, aż wreszcie, z relacji Ani, po jakiś 300m przechodzę do kraula. Wciąż pilnuje oddechu, bo jest dość płytki i zaczynam ciągnąć ręka za ręką, byle do przodu.


    Pływanie w kanale było o tyle komfortowe, że wybierając prawą stronę płynęłam blisko brzegu i mogłam obserwować i słyszeć Anię, która prawie brodziła w wodzie, żeby być blisko mnie. Widziałam też Rafała, który maszerował w oddali w stronę wyjścia. To dodawało mi otuchy. 


    Etap pływacki kończę z czasem 40:12 sekund co daje mi 22 pozycję w kategorii i 7 minut straty do pierwszej zawodniczki w K40. 


    Skarpą w górę i przybiegam do T1. System workowy, kask i numer mają być założone już na etapie kolarskim. Buty zostawiłam wpięte w pedały. 


    T1 płynne acz nie spieszne wraz z przebiegnięciem 500 m zajmuje mi 3 minuty 38 sekund.



Lewe ramię lemondki opadło, co niestety wpłynęło na komfort jazdy. Fot. Pix4U. 



    Rower, rozpoznaję po różowym bidonie wystającym zza siodełka. Na kierownicy zamontowany mam bidon aero, w którym przelewa się Iso, przez to trochę gubię płynność biegu. Belka. Buty przypięte do roweru, wskakując kładę jedną nogę na wierzchu buta, następnie drugą i tak pedałuję, aż rower nabierze prędkość, a ja mogę spokojnie wmontować stopy do środka. Tym razem, jedna z recepturek nie chce się urwać co mnie trochę irytuje i postanawiam pomóc jej ręką. W między czasie na wyjeździe słyszę Anię, krzyczy, że pod wiatr mam początek i, żebym cisnęła. Jakoś umyka mi ta informacja. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałam sobie, że do połowy jadę z wiatrem, a pod wiatr mam drugą połowę trasy. 


    Z takim nastawieniem udaję się w trasę, nagle na niewielkiej w gruncie rzeczy nierówności, rower delikatnie podskoczył, a ja usłyszałam niepokojący dźwięk metalu uderzający najpierw o koło, albo ramę roweru. Jeszcze nie wiem co się właśnie wydarzyło. Pierwsza myśl, słuszna zresztą, to to, że właśnie coś odpadło mi od roweru. Rozglądałam się co to mogło być, ale już po chwili ramię lemondki zawisła luźno na mocowaniu bidonu aero. Wypadła mi jednak z dwóch mocujących ramię lemondki do kierownicy śrubek. Żart! Do głowy mi nie przyszło, że coś takiego mogłoby mi się przytrafić, w dodatku na pierwszym kilometrze trasy. Myślę sobie, fajne mam w te zawody, co jeszcze się wydarzy? 

Kluczowe pytanie czy z tym defektem jestem w stanie bezpiecznie ukończyć następne 89 km?  Pomimo, że i tak wszystkie dziewczyny mi odjechały, postanowiłam jechać. 


    Z każdym kolejnym kilometrem, jakoś mi ten wiatr nie siedzi. Totalnie zdekoncentrowana, czekam, aż zacznie wiać w plecy. Gubię rytm pedałowania i założenia mocy, bo zupełnie się pogubiłam. Na ostatniej prostej, kiedy wreszcie wiatr zaczyna dmuchać w plecy, nie starczyło już kilometrów do odrobienia strat. Trochę też głowy, do tego, żeby cisnąć z całych sił. Prędkość wahała się na poziomie 35/36 km na godzinę podczas gdy miałam z wiatrem lecieć po 37/38km.


    Trasa rowerowa bardzo urokliwa, w większości z bardzo dobrą nawierzchnią i gładkim asfaltem. Mieliśmy zachowywać dwudziestometrową odległość między rowerami, co w praktyce ciężko sobie nawet wyobrazić. Pomimo tego, że rzeczywiście sporo sędziów widziałam na trasie, to widziałam również wagony, gdzie sędziowie przejeżdżali nie sygnalizując nieprawidłowości, a aż się prosiło, żeby rozciągnąć trochę towarzystwo. No, ale wiadomo z sędziami się nie dyskutuje ;)


    Trasa okazała się lekko niedoszacowana, wyszło niecałe 88km. Czas 2:42:58. Myślę, że trochę poniżej aktualnej formy i możliwość, ale też ciężko spodziewać się, że wszystko zagra podczas pierwszego ścigania w sezonie. 


    Wjazd do T2 i już po zejściu z roweru czuję, że jest ciężko. Ta nagła zmiana temperatur dała popalić nie tylko mi. Niby człowiek się spodziewał, ale organizm lekko zdezorientowany.


    Strefa zmian w czasie poprzedniej 3:38. Niby sto metro krótsza, ale trochę się grzebię ze skarpetami i butami. Czapeczka z jednorożcem, okulary, jeszcze tylko przekazuję worek wolontariuszowi i wybiegam ze strefy. Nie jest miło, ale zwykle nie jest kiedy po rowerze zaczyna się bieg. Można się spodziewać, że nogi będą się kręcić na pierwszych kilometrach w tempie mocno powyżej planu, ale tym razem jedyne co jestem w stanie wykrzesać to założone tempo 5’15/km. 

Nagle wyrasta mi przed oczami obraz. Widzę nogi dziewczyny leżącej na ziemi, jest przykryta do połowy folią aluminiową, a dwie osoby w pomarańczowych kamizelkach udzielają jej pomocy. Przyznam, że na ten widok przeszły mnie ciarki. Co tu się wyrabia? 


    Czuję się dobrze, choć tempo zaczyna spadać i ciężko jest mi je przywrócić do zakładanego. Co próbuję podkręcić to czuję jak wchodzę w przestrzeń dotąd nieznaną i nie czuję, że to dobry moment na jej eksplorację. Zaczynam się gotować, na szczęście wypiłam na rowerze wystarczająco i nie mam poczucia niekończącego się pragnienia, wystarcza więc łyk wody i solidne oblewanie, plus gąbki, żeby się schłodzić. I tak co stacja, a było ich dwie, na każdym z 5 okrążeń. Na pierwszym okrążeniu mija mnie Agelika, która właśnie kończy drugie okrążenie. Mówi, że jest jej słabo, ale wyprzedza mnie i walczy dalej. Później mija mnie Marika na swoim trzecim okrążeniu, leci jak gazela, choć widać koncentrację na twarzy, dopinguję jej chcę, żeby wygrała. Na koniec mija mnie jeszcze Nathalie, która jest również tegoroczną Ambasadorką Challenge Samorin. 

Tylko Angelika dzieli ze mną grupę wiekową i w efekcie tracę do niej 27 minut. W tym momencie jedyne o czym marzę to, żeby dobiec do mety, a czuję, że momentami wysiłek dosłownie odcina mi nogi.


    Trasa biegowa bardzo urozmaicona. Od kostki chodnikowej, po trawę i część końskiego wybiegu. Dodatkowo mnóstwo nawrotek i zakrętów. Widokowo fajnie, na każdym kroku biegnie się z innymi, super dla kibiców. I tak na przykład Ania, mogła mi dociskać śrubę za każdym razem kiedy pojawiałam się w zasięgu wzroku, więc prawie ciągle.  I o tyle, o ile było to mega wsparcie, to ciężko mi było ciagnąć mocniej. Wizja nie ukończenia zawodów była dla mnie trudniejsza do zaakceptowania, niż próba urwania minuty, czy dwóch. No umówmy się, o podium nie walczyłam. A jednak wspomnienie super zawodów, atmosfery i przygód, które mnie tam spotkały to wartość sama w sobie. Chciałam dotrzeć do mety w zdrowiu i opisać Wam to później tu na blogu. 


Upragniona meta. Fot.Pix4U.


    Łączny czas z zawodów to 5:27:25. Lepszy o 3 minuty niż zeszłoroczna majowa Lisbona, gdzie warunki były podobne i też odbywały się w maju. Co w gruncie rzeczy cieszy mnie, bo i czuję się silniejsza i pewniejsza siebie. 


    Zawody organizacyjnie na najwyższym poziomie. Ośrodek olimpijski Xbionic Sphere to mekka dla sportowców różnych dyscyplin. Poza tym, jest w samym centrum wydarzeń, blisko do strefy zmian i na start wodny. A pasta party przerosła moje oczekiwania. Bardzo duży wybór makaronów z różnymi dodatkami, były też pierogi i słodkości. Wszystko bardzo smaczne. Obsługa hotelu profesjonalna i bardzo miła. Można było tam spotkać zawodników PRO, co dodatkowo dawało pozytywnego kopa przed zawodami. 

W tym roku Mistrzostwa przyciągnęły naprawdę silne zawodniczki ponieważ tylko w mojej kategorii K40 top 10 to czasy od 4:43 po 4:59. Bardzo szanuję i nie ustanę w dążeniu do silniejszej wersji siebie. Kiedyś złamię te cholerną 5 z przodu!



Dziękuję partnerom wydarzenia za wsparcie w realizacji tego marzenia: 


Challenge Samorin, Xbionic Sphere, Xbionic 


a także markom: Dare2triPoland, Rosiewicz Optyka, FitmeShop, Carepump, ActiveLifeEnergy,  TripoutOptics, Siroko. 


Fot. Źródło własne.
A także mojej trenerce, Ani Tomicy, za przygotowanie i obecność na miejscu, która była nieoceniona oraz Kamilowi Jasińskiemu za wsparcie żywieniowe w okresie przygotowawczym oraz strategię startową.

Wszystkim, którzy dopingują mnie w codziennych triathlonowych zmaganiach i dmuchają w plecy na zawodach. No i wreszcie mojemu mężowi Rafałowi, bez którego te wszystkie wariactwa nie byłyby możliwe.


Ściskam - Aga


P.S. Jeżeli chcesz być na bieżąco z moimi przygotowaniami do zawodów to zaobserwuj mój profil @projekt_tri na Instagramie. Dodatkowo znajdziesz tam linki ze zniżkami do zweryfikowanych i godnych polecenia marek. Wywiady z inspirującymi kobietami w sporcie i inspiracje modowe. Zapraszam :*


Galeria


Z Rafałem. Fot. Źródło własne.


Z Rafałem po zawodach. Fot. Źródło własne.

Selfiacz z Magdą i Darkiem

Wygłupy pod koniem. Fot. Źródło własne.

Ah! Tego mi było trzeba. Fot. Źródło własne.

Żaba. Fot. Źródło własne.

W drodze do mety. Fot. Źródło własne.

Ciepło w tej piance od dare2tri.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze komentarze są dla mnie cennym źródłem informacji do tego, aby blog mógł się rozwijać. Będą też stanowiły inspirację do kolejnych wpisów. Dziękuję!
Aga

Copyright © Aga projektTRI , Blogger