listopada 07, 2022

1/2 MALBORK 2022 | Dlaczego nie było życiówki?

CZASEM WYGRYWAMY, CZASEM ODBIERAMY LEKCJĘ A INNNYM RAZEM GROMADZIMY WSPOMNIENIA, KTÓRE POZOSTANĄ Z NAMI NA ZAWSZE!

Girl power, w kobiecie siła, lecimy razem
Fot. Castle Triathlon Malbork


    Jadąc do Malborka, nie miałam nadziei na złamanie piątki z przodu, ale po cichu liczyłam na to, że będzie życiówka. W debiucie, rok wcześniej (2021) zrobiłam czas 5:24:45 (o moim debiucie przeczytasz TU!) z poczuciem, że leciałam ostrożnie, zachowawczo, dobrze się bawiłam, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. W tym roku, nie miałam w planie gry va bank, jednak chciałam zrobić dobre zawody i wyegzekwować roczne przygotowania do tych właśnie zawodów. Absolutny start A, czyli najważniejszy w roku, miał pokazać wzrost formy i wynagrodzić litry wylanego potu na treningach. 

    W tym sezonie, wyjątkowo na żadnych zawodach nie towarzyszyły mi bliskie osoby. Tak się złożyło, że żebym ja mogła startować w wybranych zawodach Rafał musiał zostać z dziećmi, lub miał zobowiązania zawodowe, które uniemożliwiły mu towarzyszenie i wspieranie mnie bezpośrednio podczas zawodów. Mimo wszystko zgrzeszyłabym pisząc, że brakowało mi towarzystwa i znajomych twarzy, których doping był równie wspierający.

    Do Malborka dotarłam już w sobotę. Regulamin zawodów nakazuje wprowadzenie rowerów do strefy zmian w przed dzień startu. Jestem tam umówiona z Karoliną, która przygarnęła mnie do swojego apartamentu wynajętego w Tczewie. Ceny w Malborku przerosły najśmielsze wyobrażenie, za pokój w dwugwiazdkowym hotelu trzeba by było zapłacić 1000 PLN/noc. Apartament w Tczewie, z dwiema sypialniami i w sumie pięcioma miejscami do spania, oddalony jedyne 20 minut od strefy startu był strzałem w dziesiątkę. Jeżeli czytasz Karola, to jeszcze raz Ci dziękuję za ratunek i zaufanie ;)

zwycięstwo w kategoriach wiekowych i open
Fot. Źródło własne

  

  Jesteśmy umówione przy strefie i po wstawieniu rowerów, zawijamy się do apartamentu. Tym razem na kolację zjadam opiekaną bułkę z serem halloumi i warzywami, którą kupiłam na stacji. Mam już lekki przesyt słodkości więc z przyjemnością wrzucam coś wytrawnego na ruszt. Oczywiście zagryzam jeszcze kilkoma waflami ryżowymi z dżemem, które popijam napojem hipotonicznym.

    Apartament dzielimy jeszcze z Justyną i Kamilem, który startował tego dnia na dystansie 1/4. W skrócie, mimo obaw, towarzystwo okazało się przednie, tematów do rozmowy nie brakowało i trochę z zazdrością spoglądałam na to, że Kamil ma już swój wyścig za sobą. Czułam się spokojna, szczególnie się nie stresowałam i w miarę szybko, tego wieczoru, zasnęłam. Sam wyścig wizualizowałam sobie kilka dni wcześniej, co powodowało niezbyt spokojny sen. Jednak ta ostatnia noc przed zawodami była wyjątkowo dobrze przespana. No może poza tym, że w starej kamienicy wszystko się niesie, a że sobota wieczór, to trzeba było pozamykać okna, żeby wyciszyć sypialnię. Ale oprócz tych drobnych niedogodności, to na prawdę miejscówka była super.

DZIEŃ STARTU

    Pobudka o 6:00, o 7:00 planujemy wyjechać, żeby zdążyć na parking niedaleko strefy. Dodatkowo między 7:30 a 8:30 można wstawić pozostałe rzeczy typu buty biegowe, skarpety, żele, bidony i w moim przypadku numer startowy do strefy. Zwykle buty i skarpety zostawiam w strefie, jednak noc zapowiadała się zimna i mokra, więc wolałam trzymać je przez noc w domowych warunkach. W pewnym momencie zorientowałam się, że w plecaku brakuje pianki. Oglądam plecak z każdej strony,  penetruje wszelkie szpary, przegrody, otoczenie w okół pojemnika na rzeczy, ale pianki nie widzę. Oblał mnie zimny pot, kiedy dotarło do mnie, ze tej pianki ze sobą nie mam. Pamiętam, że pakowałam ją do plecaka, a teraz jej tu nie było. No rzesz kurna, czy ja zawsze muszę mieć jakąś przygodę? Rzucam głośno nie zważając na ludzi wokół. Postanawiam wrócić do auta i sprawdzić czy jednak jej tam nie zostawiłam. I owszem leżała przy aucie na ziemi. Do dziś się zastanawiam jak to możliwe i, w którym momencie wysunęła się z plecaka.

    8:10 jestem gotowa, żeby odwiedzić toaletę i zacząć rozgrzewkę. Postanawiam nie biegać w ramach rozgrzewki, tylko dynamicznie rozgrzać ciało. Czy dobrze postąpiłam? Nie wiem, zwykle trochę biegam. Natomiast rozgrzewki w wodzie, a przynajmniej krótkiego rozpływania, nie mogłam sobie odmówić. To jest element obowiązkowy, szczególnie w Malborku, gdzie zwykle woda oscyluje w okolicach 15 stopni Celsjusza. Przygotowana na szczypanie w kończyny i zgrzytanie zębami, woda pozytywnie mnie zaskoczyła miło otulając ciało. Tego dnia Nogat miał aż 20 stopni, co przewyższało temperaturę powietrza o kilka stopni. Pierwszy raz od 4 lat woda była odczuwalnie ciepła.

    Z chwilą kiedy stanęłam na lini startu rozbrzmiała Bogurodzica a pierwsi zawodnicy zaczęli rywalizację. To tak wzniosły moment, że aż ciarki przechodzą po plecach i z pewnością element, który co roku przyciąga setki zawodników na każdym, rozgrywanym w Malborku, dystansie. Jej dźwięk niesie się po tafli wody, a ludzie przez chwil zatapiają się w zadumie i pełnym skupieniu.

PŁYWANIE

    Etap pływacki to jednak must have w triathlonie. Miałam okazję, z konieczności, wystartować w duathlonie w Poznaniu, gdzie pływanie, z powodu sinic zostało zamienione na bieganie i nie da się porównać tych wrażeń. Jednak triathlon to moja dyscyplina i bez etapu pływackiego się nie liczy. Oczekiwanie na start, niepokój, rosnąca adrenalina i celebracja ubierania pianki, ma swój niepowtarzalny klimat, który kocham.

    Tego dnia najbardziej obawiałam się przeciekających i zaparowanych okularków, w tym sezonie na wszystkich startach borykałam się z tym problemem. Wysmarowałam je zatem mydłem w płynie i spłukałam pod kranem co na etapie rozgrzewki fajnie się sprawdziło, ale kiedy stałam w nich założonych do startu widziałam, że zaczynają parować. Postanowiłam zatem iść va bank i dodatkowo użyłam śliny, którą spłukałam wodą z butelki. Zwykle mam wodę ze sobą przed startem. Bingo! Stary niezawodny sposób, choć tu zadziałał dopiero jako druga opcja. Nigdy wcześniej nie miałam tak doskonałej widoczność przez cały dystans 1900m. Było idealnie, widziałam bojki, ludzi, dosłownie wszystko bardzo wyraźnie. To był strzał w dziesiątkę.

UWAGA! To może Ci się przydać: Na basenie zawsze przemywam okularki od środka, wycieram do sucha, nakładam mydło w płynie i spłukuję je wodą do momentu, w którym przestaje się pienić i mam cudowną widoczność na każdym treningu. Dotyczy okularków, które zostały już pozbawione fabrycznej powłoki antymgielnej. Tylko tyle. Nie dziękuj ;)

STRATEGIA 

start wody, castle triathlon Malbork
Fot. Castle Triathlon Malbork 

    Postanawiam stanąć od lewej, czyli od strony rzeki, zamiast lini brzegowej. Jako weteranka startów w Malborku (2x1/4 i drugi raz 1/2) miałam już szansę płynąć dwa razy od strony lini brzegowej i raz w środku stawki, dosłownie otoczona z każdej strony przez innych zawodników, bez możliwości zrobienia jakiegokolwiek manewru w bok. To nie było optymalne rozwiązanie i kosztowało mnie sporo nerwów. Płynąc od środka nie musiałam się przepychać, walczyć z glonami a dodatkowo miałam przestrzeń, żeby odbić w bok i trzymać własny kurs, gdyby zrobiło się zbyt gęsto. W zasadzie cały etap płynęłam sama, choć próbowałam szukać nóg szybszych zawodników i przez chwilę nawet mi się to udało. Jednak tylko przez chwilę. Gdy tylko zamierzyłam się na bąble szybszego zawodnika, kurs nam się rozjechał i zamiast płynąć na bojkę, zaczęliśmy odbijać w bok. Odpuściłam więc i dalej płynęłam swoje, a płynęło mi się na prawdę znakomicie. Oczywiście na bojkach bywało ciężko, nie ma co się dziwić skoro znakomita większość zawodników pływa w podobnym tempie do mojego czyli około 1'54-2'/100m. Więc na tych bojkach były mocne przepychanki, kuksańce i spowolnienia, ale ogólnie etap ten uważam, za wyjątkowo przyjemny.

Kończę z czasem 38'38" i 8 minutami straty do pierwszej zawodniczki open.

T1

Strefa dynamiczna, nie lubię tu tracić czasu, 2'03" to czwarty czas wsród kobiet tego dnia.

ROWER

    Etap, który najchętniej pominęłabym w tej relacji. Coś tu grubo nie poszło, a wrażenia z trasy mają się nijak do tego jak to wyglądało w roku poprzednim. Niestety brakuje porównania Watów z roku 2021, żebym mogła się jakoś odnieść do dyspozycji dnia, ale wysiłek odczuwalny był znacznie wyższy niż rok wcześniej. Odnoszę wrażenie, że w tym roku wiało z każdej strony, tylko nie w plecy. Trzymałam założone Waty, mimo to życiówka oddalała się szybciej niż wizja mety. Mentalnie byłam bliska odpuszczenia i zakończenia wyścigu w strefie. Nogi bolały, czułam, że biegania też z tego nie będzie. Było mi zwyczajnie przykro. Cały rok pracy pod ten konkretny start, treningowo wszystko szło jak po nitce, a tu taka sytuacja. Mimo wszystko stwierdziłam, że nie gram w DNF, wszyscy mają takie same warunki, widziałam sporo wypadków na trasie. Wiatr podcinał koła bezlitośnie. To uświadomiło mi, że nie jestem w tym sama. Postanowiłam walczyć, choć do końca nie układało się to po mojej myśli. Kiedy odrywając ostatni żel z ramy ochlapałam wszystko co znajdowało się w polu rażenia, to oprócz kilku siarczystych przekleństw, mentalnie opadłam z sił. To dojmujące uczucie sklejonych palców przypieczętowało etap kolarski i sprawiło, że był on najgorszy w mojej historii.

Resztką wody z bidonu opłukałam klejące palce. 

Czas roweru: 2:50:15 (8 minut słabiej niż rok wcześniej) a cel zakładał około 2h35m.

T2

Z posklejanymi dłońmi wkładanie skarpet i butów zajęło mi 2'34", pasek ubieram już w trakcie biegu, rozglądając się za wodą i tojkiem.

BIEGANIE

    Wszystko co złe już się wydarzyło, z pokorą więc czekam na rozwój wydarzeń. Od samego początku doskwiera mi ból bioder i wewnętrzna strona uda, coś sobie ewidentnie naciągnęłam podczas jazdy. Zbiegam z mostka i widzę tojki, zawsze chce mi się siku po rowerze. Niestety dwóch panów ładuje się tam przede mną. Pamiętam, że będą jeszcze tojki na trasie, więc nie czekam tylko biegnę dalej. Początkowo biegnie mi się dobrze, pomijając wspomniany wyżej dyskomfort. Trasa mieszana, właściwie bez asfaltu, głównie szutr, kostka, trawa i kamienie. W tym roku było na nich wyjątkowo ślisko. Pierwsze okrążenie 7km, samopoczucie super. Biegnę równo, staram się trzymać ustalonego tempa, ale gubię je w lesie, po to, żeby odzyskać na kostce i wszystkich zbiegach. Pod koniec pierwszego okrążenia mija mnie Gosia. Nie kojarzyłam jej z internetu, ale imię wyłapuję od dopingującej nas Idy. Gosia biegnie szybko, za szybko jak na końcówkę pierwszego okrążenia, żeby w ogóle podejmować walkę. 4'40/km to wciąż moje tempo na piątkę, a nie na półmaraton. Trzymam swoje i się nie podpalam. Drugie okrążenie mentalnie trudne. Dobrze, że słyszę doping, to bardzo pomaga. W drugiej części drugiego okrążenia spotykam Tomka, debiutującego na pełnym IM. Zagaduje, które okrążenie, bo dobrze mi się trzyma jego plecy. A on, że pierwsze i, że pełen. Myślę sobie, rześko leci jak na pełen więc pytam jakie założenia. On, że tempo na 5'30/km. Niedobrze - szybko kalkuluję. W sensie dobrze mi się z nim biegnie, ale jeżeli utrzymam jego tempo to nici z moich założeń. I choć biegniemy sobie razem to okrążenie do końca, to postanawiam zawalczyć o siebie i urywam go na pierwszym kilometrze trzeciego okrążenia. Cisnę do przodu, noga za nogą, łokieć za łokciem. Przypomina mi się co mówił Adrian Kostera, kiedy poranione stopy w praktyce powinny go wyeliminować z rywalizacji na 10xIM, a mimo to biegł, krok po kroku oswajając ból. Ja zdałam sobie szybko sprawę z tego, że czy biegnę wolno, czy szybko biodra bolą tak samo, a nawet mniej kiedy szybciej. Więc wspominając wydarzenia ultra ostatniego miesiąca postanowiłam jeszcze przyspieszyć. Ku mojemu zdziwieniu 3 kilometry do mety trafiam na Gosię. Pytam, jak tam, a ona, że ma kolkę od 10 km, której nie może się pozbyć. Mówię, jej że już blisko, zaraz meta i że damy radę i od tej pory biegniemy razem. Gosia z kolką biegnie tak jak ja bez kolki. Doskonale rozumiem jej sytuację, bo zwykle kolka dopada mnie, tym razem jednak było inaczej. I tak biegłyśmy obok siebie, aż do zwężenia na fosie, tam Gosia objęłam prowadzenia. Upewniała się jednak, czy biegnę tuż za nią, a ja jej kazałam po prostu biec swoje. I tym sposobem na ostatniej prostej walki, każda ze swoimi słabościami, wbiegłyśmy na metę razem. Ramie w ramie, trzymając się za dłonie.

To był najpiękniejszy finisz w moim życiu. Bo wynik wynikiem, raz będzie lepiej raz gorzej, ale ten moment zostanie w moim sercu na zawsze, jako symbol walki z własnymi słabościami, wsparcia, kobiecej siły i porozumienia. Żadna z nas nie zrobiłaby tego dnia indywidualnie lepszego wyniku niż zrobiłyśmy razem, pozytywnie się nakręcając. Dziękuję Ci Gosiu za te chwile.

Bieg kończę z czasem 1:53:03 (1:58:06 w 2021). W sumie radość!


PODSUMOWANIE


    Woda ciut lepiej niż rok wcześniej. Dzięki doskonałej widoczności w okularkach komfort pływanie wszedł zdecydowanie na wyższy poziom. 

Rower wymaga głębszej analizy i wdrożenia nowych rozwiązań. Na pewno treningu i mocnej nogi nic nie zastąpi, ale może warto wreszcie zainwestować w kask czasowy, zmienić pozycję. Wciąż nie mogę dopasować sobie siodła, które pozwoli mi na pełen komfort jazdy. 

Natomiast bieganie to miłe zaskoczenie. Coś powoli się w głowie zmienia, czuję silniejszą nogę i potrafię wyegzekwować szybsze tempo pomimo zmęczenia. Co wydaje mi się stanowi krok milowym w moim procesie rozwoju sportowego.

Czas na mecie to 5:26:33 co w Kategorii wiekowej plasuje mnie na drugiej pozycji. Ale, że Aga Kropiewnicka (pierwsza w naszej kategorii K40) trafia na podium OPEN, to mi przypada w udziale pierwsza lokata w Kategorii. 




Super radocha! Warto było walczyć do końca.


Pozdrawiam

Aga

@projekt_tri





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze komentarze są dla mnie cennym źródłem informacji do tego, aby blog mógł się rozwijać. Będą też stanowiły inspirację do kolejnych wpisów. Dziękuję!
Aga

Copyright © Aga projektTRI , Blogger