MISTRZOSTWA ŚWIATA CHALLENGE ŠAMORIN 2023

czerwca 07, 2023

MISTRZOSTWA ŚWIATA CHALLENGE ŠAMORIN 2023

Powiedzieć, że było pięknie to jak nic nie powiedzieć. 

Było epicko! Było wariacko! Jest co wspominać!

Mamy to! Nawet 20 miejsce na Mistrzostwach Świata brzmi dumnie! Fot. Źródło własne
 
    Aby nadać nieco kontekstu temu wydarzeniu, to startując w maju 2022 roku podczas Challenge Lisbona (link do relacji) zupełnie nie spodziewałam się zdobyć slota na zawody rangi mistrzowskiej, które co roku odbywają się na Słowacji w ośrodku sportowym Xbionic Sphere. Wywalczyłam trzecie miejsce w kategorii wiekowej więc uznałam, że biorę szczególnie, że mogliśmy zdecydować czy weźmiemy udział w tym samym roku, czy dopiero w kolejnym. A, że srebrny koń w tle marzył mi się od kiedy pierwszy raz go ujrzałam, to Šamorin stał się moim startem docelowym na rok 2023. Pełna entuzjazmu i zmotywowana do cieższej niż dotąd pracy, bardzo chciałam dowieźć formę godną tych zawodów. Miałam nadzieję na złamanie 5 godzin. Jeszcze jesienią wszystko układało się po naszej myśli, ftp rosło, bieganie sprawiało radość i wchodziło gładko. Aż do momentu kontuzji zwanej zespolem pasma biodrowo - piszczelowego, która przytrafiła mi się z chwilą kiedy próbowałam poprawić technikę biegania i na dobre wykluczyła mnie z mocnego biegania na kilka miesięcy. Biegałam tlen po 40 minut i w sytuacji pojawienia się bólu miałam natychmiast przestać. Wizyty u fizjo nie bolały, one były dla mnie okrutnym i traumatycznym doświadczeniem. Na szczęście pomogły.
 
    Styczeń i luty to niekończące się pasmo infekcji i antybiotykoterapii, więc trening w rozsypce, łącznie przepracowałam 17 i 15 godzin. Więc do zawodów przygotowania zaczęły się w marcu i szczęśliwie podążały zgodnie z planem. Mistrzostwa miały miejsce 21.05, byłam dobrze przygotowana, ale daleka od piku formy. Także plan był jeden:

Wystartować, dotrzeć do mety i wygenerować mnóstwo pięknych wspomnień!


Z dziewczynami Magdą i Kasią na przodzie stawki, czuję się super szybka w tej wodzie. Fot. Pix4U. 

Rolling start po 5 dziewczyn co 10 sekund - super komfortowo.


    Woda jeszcze w piątek miała niecałe 12 stopni Celsjusza. Organizatorzy, na wypadek konieczności zmiany formuły, zaczęli kosić trawę przed wałem oddzielającym Dunaj od kanału, w którym mieliśmy płynąć. Wszystko, myślę sobie, byle nie duathlon. Triathlon bez pływania, to jak odarcie czekoladek merci, z marcepanu. 


Jest niedziela, oficjalne stanowisko, że będzie pływane uff! 


    Temperatura wody tego dnia miała przekraczać 14 stopni. Humory dopisują i jeszcze przez chwile razem z Magdą i Kasią rozgrzewamy do boju pozostałe dziewczyny. Unosiła się nad nami jakaś zadziwiająco miła i spokojna atmosfera. Nie czuło się krwi na zębach, a wręcz przeciwnie jakąś taką siostrzaną radość ze wspólnego przeżywania chwili. 


    Na niebie żadnej chmurki, ciężko było znaleźć cień, żeby wbić się w piankę, a teraz to wręcz zaczynała się ona w słońcu kurczyć. Zauważam, że dziewczyna stojąca za mną ma butelkę z wodą więc pytam najuprzejmiej jak tylko potrafię, czy mogłabym wlać jej sobie odrobinę pod piankę. Zgodziła się, a ja poczułam przyjemne uczucie chłodu.

    
    Świadomość tego, czego mogłam się spodziewać po wejściu do zimnej wody bez uprzedniej rozgrzewki, choć nie napawa optymizmem, daje mi poczucie spokoju i kontroli. Nie zrobiłam rozpływania w wodzie przed startem, ponieważ taka możliwość było jedynie do godziny 8:15. Nasz start miał miejsce o 9:25. Ponad godzinę czekania w słońcu zniechęciło mnie skutecznie. Zamiast tego poszłam pobiegać.

Fot.Pix4U



    Odliczamy sekundy, dźwięk startu i GO! Zbiegamy ze stromej skarpy.


    Z chwilą kiedy pierwszy raz zanurzam głowę w wodzie, już wiem, że scenariusz, który zapisałam zaczyna się ziszczać. Nie doznaje ataku paniki, jestem spokojna, mimo to za każdym razem przy zetknięciu ust z wodą mnie zatyka. Oddech kończy się tuż pod kołnierzem pianki. Staram się nie patrzeć na to co dzieję się dookoła, jedyne na co zwracam uwagę to wyrównanie oddechu i krzyk Ani, która idzie obok i woła, że jest dobrze i dam radę, że spokojnie. 

W pewnym momencie zawisam w wodzie, żeby wykrzesać z siebie, że jest źle, a nawet bardzo i, że totalnie nie jestem w stanie zanurzyć głowy. To już trwa zbyt długo, a ja czuję na sobie wzrok tłumu zgromadzonego na brzegu. Zaczynam kalkulować, czy żabkowanie przez 1900m to na pewno dobry pomysł? A wyjście z wody jest przecież na wyciągnięcie ręki. Podejmuję jednak próbę, zaczynam powoli zanurzać głowę, aż wreszcie, z relacji Ani, po jakiś 300m przechodzę do kraula. Wciąż pilnuje oddechu, bo jest dość płytki i zaczynam ciągnąć ręka za ręką, byle do przodu.


    Pływanie w kanale było o tyle komfortowe, że wybierając prawą stronę płynęłam blisko brzegu i mogłam obserwować i słyszeć Anię, która prawie brodziła w wodzie, żeby być blisko mnie. Widziałam też Rafała, który maszerował w oddali w stronę wyjścia. To dodawało mi otuchy. 


    Etap pływacki kończę z czasem 40:12 sekund co daje mi 22 pozycję w kategorii i 7 minut straty do pierwszej zawodniczki w K40. 


    Skarpą w górę i przybiegam do T1. System workowy, kask i numer mają być założone już na etapie kolarskim. Buty zostawiłam wpięte w pedały. 


    T1 płynne acz nie spieszne wraz z przebiegnięciem 500 m zajmuje mi 3 minuty 38 sekund.



Lewe ramię lemondki opadło, co niestety wpłynęło na komfort jazdy. Fot. Pix4U. 



    Rower, rozpoznaję po różowym bidonie wystającym zza siodełka. Na kierownicy zamontowany mam bidon aero, w którym przelewa się Iso, przez to trochę gubię płynność biegu. Belka. Buty przypięte do roweru, wskakując kładę jedną nogę na wierzchu buta, następnie drugą i tak pedałuję, aż rower nabierze prędkość, a ja mogę spokojnie wmontować stopy do środka. Tym razem, jedna z recepturek nie chce się urwać co mnie trochę irytuje i postanawiam pomóc jej ręką. W między czasie na wyjeździe słyszę Anię, krzyczy, że pod wiatr mam początek i, żebym cisnęła. Jakoś umyka mi ta informacja. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałam sobie, że do połowy jadę z wiatrem, a pod wiatr mam drugą połowę trasy. 


    Z takim nastawieniem udaję się w trasę, nagle na niewielkiej w gruncie rzeczy nierówności, rower delikatnie podskoczył, a ja usłyszałam niepokojący dźwięk metalu uderzający najpierw o koło, albo ramę roweru. Jeszcze nie wiem co się właśnie wydarzyło. Pierwsza myśl, słuszna zresztą, to to, że właśnie coś odpadło mi od roweru. Rozglądałam się co to mogło być, ale już po chwili ramię lemondki zawisła luźno na mocowaniu bidonu aero. Wypadła mi jednak z dwóch mocujących ramię lemondki do kierownicy śrubek. Żart! Do głowy mi nie przyszło, że coś takiego mogłoby mi się przytrafić, w dodatku na pierwszym kilometrze trasy. Myślę sobie, fajne mam w te zawody, co jeszcze się wydarzy? 

Kluczowe pytanie czy z tym defektem jestem w stanie bezpiecznie ukończyć następne 89 km?  Pomimo, że i tak wszystkie dziewczyny mi odjechały, postanowiłam jechać. 


    Z każdym kolejnym kilometrem, jakoś mi ten wiatr nie siedzi. Totalnie zdekoncentrowana, czekam, aż zacznie wiać w plecy. Gubię rytm pedałowania i założenia mocy, bo zupełnie się pogubiłam. Na ostatniej prostej, kiedy wreszcie wiatr zaczyna dmuchać w plecy, nie starczyło już kilometrów do odrobienia strat. Trochę też głowy, do tego, żeby cisnąć z całych sił. Prędkość wahała się na poziomie 35/36 km na godzinę podczas gdy miałam z wiatrem lecieć po 37/38km.


    Trasa rowerowa bardzo urokliwa, w większości z bardzo dobrą nawierzchnią i gładkim asfaltem. Mieliśmy zachowywać dwudziestometrową odległość między rowerami, co w praktyce ciężko sobie nawet wyobrazić. Pomimo tego, że rzeczywiście sporo sędziów widziałam na trasie, to widziałam również wagony, gdzie sędziowie przejeżdżali nie sygnalizując nieprawidłowości, a aż się prosiło, żeby rozciągnąć trochę towarzystwo. No, ale wiadomo z sędziami się nie dyskutuje ;)


    Trasa okazała się lekko niedoszacowana, wyszło niecałe 88km. Czas 2:42:58. Myślę, że trochę poniżej aktualnej formy i możliwość, ale też ciężko spodziewać się, że wszystko zagra podczas pierwszego ścigania w sezonie. 


    Wjazd do T2 i już po zejściu z roweru czuję, że jest ciężko. Ta nagła zmiana temperatur dała popalić nie tylko mi. Niby człowiek się spodziewał, ale organizm lekko zdezorientowany.


    Strefa zmian w czasie poprzedniej 3:38. Niby sto metro krótsza, ale trochę się grzebię ze skarpetami i butami. Czapeczka z jednorożcem, okulary, jeszcze tylko przekazuję worek wolontariuszowi i wybiegam ze strefy. Nie jest miło, ale zwykle nie jest kiedy po rowerze zaczyna się bieg. Można się spodziewać, że nogi będą się kręcić na pierwszych kilometrach w tempie mocno powyżej planu, ale tym razem jedyne co jestem w stanie wykrzesać to założone tempo 5’15/km. 

Nagle wyrasta mi przed oczami obraz. Widzę nogi dziewczyny leżącej na ziemi, jest przykryta do połowy folią aluminiową, a dwie osoby w pomarańczowych kamizelkach udzielają jej pomocy. Przyznam, że na ten widok przeszły mnie ciarki. Co tu się wyrabia? 


    Czuję się dobrze, choć tempo zaczyna spadać i ciężko jest mi je przywrócić do zakładanego. Co próbuję podkręcić to czuję jak wchodzę w przestrzeń dotąd nieznaną i nie czuję, że to dobry moment na jej eksplorację. Zaczynam się gotować, na szczęście wypiłam na rowerze wystarczająco i nie mam poczucia niekończącego się pragnienia, wystarcza więc łyk wody i solidne oblewanie, plus gąbki, żeby się schłodzić. I tak co stacja, a było ich dwie, na każdym z 5 okrążeń. Na pierwszym okrążeniu mija mnie Agelika, która właśnie kończy drugie okrążenie. Mówi, że jest jej słabo, ale wyprzedza mnie i walczy dalej. Później mija mnie Marika na swoim trzecim okrążeniu, leci jak gazela, choć widać koncentrację na twarzy, dopinguję jej chcę, żeby wygrała. Na koniec mija mnie jeszcze Nathalie, która jest również tegoroczną Ambasadorką Challenge Samorin. 

Tylko Angelika dzieli ze mną grupę wiekową i w efekcie tracę do niej 27 minut. W tym momencie jedyne o czym marzę to, żeby dobiec do mety, a czuję, że momentami wysiłek dosłownie odcina mi nogi.


    Trasa biegowa bardzo urozmaicona. Od kostki chodnikowej, po trawę i część końskiego wybiegu. Dodatkowo mnóstwo nawrotek i zakrętów. Widokowo fajnie, na każdym kroku biegnie się z innymi, super dla kibiców. I tak na przykład Ania, mogła mi dociskać śrubę za każdym razem kiedy pojawiałam się w zasięgu wzroku, więc prawie ciągle.  I o tyle, o ile było to mega wsparcie, to ciężko mi było ciagnąć mocniej. Wizja nie ukończenia zawodów była dla mnie trudniejsza do zaakceptowania, niż próba urwania minuty, czy dwóch. No umówmy się, o podium nie walczyłam. A jednak wspomnienie super zawodów, atmosfery i przygód, które mnie tam spotkały to wartość sama w sobie. Chciałam dotrzeć do mety w zdrowiu i opisać Wam to później tu na blogu. 


Upragniona meta. Fot.Pix4U.


    Łączny czas z zawodów to 5:27:25. Lepszy o 3 minuty niż zeszłoroczna majowa Lisbona, gdzie warunki były podobne i też odbywały się w maju. Co w gruncie rzeczy cieszy mnie, bo i czuję się silniejsza i pewniejsza siebie. 


    Zawody organizacyjnie na najwyższym poziomie. Ośrodek olimpijski Xbionic Sphere to mekka dla sportowców różnych dyscyplin. Poza tym, jest w samym centrum wydarzeń, blisko do strefy zmian i na start wodny. A pasta party przerosła moje oczekiwania. Bardzo duży wybór makaronów z różnymi dodatkami, były też pierogi i słodkości. Wszystko bardzo smaczne. Obsługa hotelu profesjonalna i bardzo miła. Można było tam spotkać zawodników PRO, co dodatkowo dawało pozytywnego kopa przed zawodami. 

W tym roku Mistrzostwa przyciągnęły naprawdę silne zawodniczki ponieważ tylko w mojej kategorii K40 top 10 to czasy od 4:43 po 4:59. Bardzo szanuję i nie ustanę w dążeniu do silniejszej wersji siebie. Kiedyś złamię te cholerną 5 z przodu!



Dziękuję partnerom wydarzenia za wsparcie w realizacji tego marzenia: 


Challenge Samorin, Xbionic Sphere, Xbionic 


a także markom: Dare2triPoland, Rosiewicz Optyka, FitmeShop, Carepump, ActiveLifeEnergy,  TripoutOptics, Siroko. 


Fot. Źródło własne.
A także mojej trenerce, Ani Tomicy, za przygotowanie i obecność na miejscu, która była nieoceniona oraz Kamilowi Jasińskiemu za wsparcie żywieniowe w okresie przygotowawczym oraz strategię startową.

Wszystkim, którzy dopingują mnie w codziennych triathlonowych zmaganiach i dmuchają w plecy na zawodach. No i wreszcie mojemu mężowi Rafałowi, bez którego te wszystkie wariactwa nie byłyby możliwe.


Ściskam - Aga


P.S. Jeżeli chcesz być na bieżąco z moimi przygotowaniami do zawodów to zaobserwuj mój profil @projekt_tri na Instagramie. Dodatkowo znajdziesz tam linki ze zniżkami do zweryfikowanych i godnych polecenia marek. Wywiady z inspirującymi kobietami w sporcie i inspiracje modowe. Zapraszam :*


Galeria


Z Rafałem. Fot. Źródło własne.


Z Rafałem po zawodach. Fot. Źródło własne.

Selfiacz z Magdą i Darkiem

Wygłupy pod koniem. Fot. Źródło własne.

Ah! Tego mi było trzeba. Fot. Źródło własne.

Żaba. Fot. Źródło własne.

W drodze do mety. Fot. Źródło własne.

Ciepło w tej piance od dare2tri.












1/2 MALBORK 2022 | Dlaczego nie było życiówki?

listopada 07, 2022

1/2 MALBORK 2022 | Dlaczego nie było życiówki?

CZASEM WYGRYWAMY, CZASEM ODBIERAMY LEKCJĘ A INNNYM RAZEM GROMADZIMY WSPOMNIENIA, KTÓRE POZOSTANĄ Z NAMI NA ZAWSZE!

Girl power, w kobiecie siła, lecimy razem
Fot. Castle Triathlon Malbork


    Jadąc do Malborka, nie miałam nadziei na złamanie piątki z przodu, ale po cichu liczyłam na to, że będzie życiówka. W debiucie, rok wcześniej (2021) zrobiłam czas 5:24:45 (o moim debiucie przeczytasz TU!) z poczuciem, że leciałam ostrożnie, zachowawczo, dobrze się bawiłam, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. W tym roku, nie miałam w planie gry va bank, jednak chciałam zrobić dobre zawody i wyegzekwować roczne przygotowania do tych właśnie zawodów. Absolutny start A, czyli najważniejszy w roku, miał pokazać wzrost formy i wynagrodzić litry wylanego potu na treningach. 

    W tym sezonie, wyjątkowo na żadnych zawodach nie towarzyszyły mi bliskie osoby. Tak się złożyło, że żebym ja mogła startować w wybranych zawodach Rafał musiał zostać z dziećmi, lub miał zobowiązania zawodowe, które uniemożliwiły mu towarzyszenie i wspieranie mnie bezpośrednio podczas zawodów. Mimo wszystko zgrzeszyłabym pisząc, że brakowało mi towarzystwa i znajomych twarzy, których doping był równie wspierający.

    Do Malborka dotarłam już w sobotę. Regulamin zawodów nakazuje wprowadzenie rowerów do strefy zmian w przed dzień startu. Jestem tam umówiona z Karoliną, która przygarnęła mnie do swojego apartamentu wynajętego w Tczewie. Ceny w Malborku przerosły najśmielsze wyobrażenie, za pokój w dwugwiazdkowym hotelu trzeba by było zapłacić 1000 PLN/noc. Apartament w Tczewie, z dwiema sypialniami i w sumie pięcioma miejscami do spania, oddalony jedyne 20 minut od strefy startu był strzałem w dziesiątkę. Jeżeli czytasz Karola, to jeszcze raz Ci dziękuję za ratunek i zaufanie ;)

zwycięstwo w kategoriach wiekowych i open
Fot. Źródło własne

  

  Jesteśmy umówione przy strefie i po wstawieniu rowerów, zawijamy się do apartamentu. Tym razem na kolację zjadam opiekaną bułkę z serem halloumi i warzywami, którą kupiłam na stacji. Mam już lekki przesyt słodkości więc z przyjemnością wrzucam coś wytrawnego na ruszt. Oczywiście zagryzam jeszcze kilkoma waflami ryżowymi z dżemem, które popijam napojem hipotonicznym.

    Apartament dzielimy jeszcze z Justyną i Kamilem, który startował tego dnia na dystansie 1/4. W skrócie, mimo obaw, towarzystwo okazało się przednie, tematów do rozmowy nie brakowało i trochę z zazdrością spoglądałam na to, że Kamil ma już swój wyścig za sobą. Czułam się spokojna, szczególnie się nie stresowałam i w miarę szybko, tego wieczoru, zasnęłam. Sam wyścig wizualizowałam sobie kilka dni wcześniej, co powodowało niezbyt spokojny sen. Jednak ta ostatnia noc przed zawodami była wyjątkowo dobrze przespana. No może poza tym, że w starej kamienicy wszystko się niesie, a że sobota wieczór, to trzeba było pozamykać okna, żeby wyciszyć sypialnię. Ale oprócz tych drobnych niedogodności, to na prawdę miejscówka była super.

DZIEŃ STARTU

    Pobudka o 6:00, o 7:00 planujemy wyjechać, żeby zdążyć na parking niedaleko strefy. Dodatkowo między 7:30 a 8:30 można wstawić pozostałe rzeczy typu buty biegowe, skarpety, żele, bidony i w moim przypadku numer startowy do strefy. Zwykle buty i skarpety zostawiam w strefie, jednak noc zapowiadała się zimna i mokra, więc wolałam trzymać je przez noc w domowych warunkach. W pewnym momencie zorientowałam się, że w plecaku brakuje pianki. Oglądam plecak z każdej strony,  penetruje wszelkie szpary, przegrody, otoczenie w okół pojemnika na rzeczy, ale pianki nie widzę. Oblał mnie zimny pot, kiedy dotarło do mnie, ze tej pianki ze sobą nie mam. Pamiętam, że pakowałam ją do plecaka, a teraz jej tu nie było. No rzesz kurna, czy ja zawsze muszę mieć jakąś przygodę? Rzucam głośno nie zważając na ludzi wokół. Postanawiam wrócić do auta i sprawdzić czy jednak jej tam nie zostawiłam. I owszem leżała przy aucie na ziemi. Do dziś się zastanawiam jak to możliwe i, w którym momencie wysunęła się z plecaka.

    8:10 jestem gotowa, żeby odwiedzić toaletę i zacząć rozgrzewkę. Postanawiam nie biegać w ramach rozgrzewki, tylko dynamicznie rozgrzać ciało. Czy dobrze postąpiłam? Nie wiem, zwykle trochę biegam. Natomiast rozgrzewki w wodzie, a przynajmniej krótkiego rozpływania, nie mogłam sobie odmówić. To jest element obowiązkowy, szczególnie w Malborku, gdzie zwykle woda oscyluje w okolicach 15 stopni Celsjusza. Przygotowana na szczypanie w kończyny i zgrzytanie zębami, woda pozytywnie mnie zaskoczyła miło otulając ciało. Tego dnia Nogat miał aż 20 stopni, co przewyższało temperaturę powietrza o kilka stopni. Pierwszy raz od 4 lat woda była odczuwalnie ciepła.

    Z chwilą kiedy stanęłam na lini startu rozbrzmiała Bogurodzica a pierwsi zawodnicy zaczęli rywalizację. To tak wzniosły moment, że aż ciarki przechodzą po plecach i z pewnością element, który co roku przyciąga setki zawodników na każdym, rozgrywanym w Malborku, dystansie. Jej dźwięk niesie się po tafli wody, a ludzie przez chwil zatapiają się w zadumie i pełnym skupieniu.

PŁYWANIE

    Etap pływacki to jednak must have w triathlonie. Miałam okazję, z konieczności, wystartować w duathlonie w Poznaniu, gdzie pływanie, z powodu sinic zostało zamienione na bieganie i nie da się porównać tych wrażeń. Jednak triathlon to moja dyscyplina i bez etapu pływackiego się nie liczy. Oczekiwanie na start, niepokój, rosnąca adrenalina i celebracja ubierania pianki, ma swój niepowtarzalny klimat, który kocham.

    Tego dnia najbardziej obawiałam się przeciekających i zaparowanych okularków, w tym sezonie na wszystkich startach borykałam się z tym problemem. Wysmarowałam je zatem mydłem w płynie i spłukałam pod kranem co na etapie rozgrzewki fajnie się sprawdziło, ale kiedy stałam w nich założonych do startu widziałam, że zaczynają parować. Postanowiłam zatem iść va bank i dodatkowo użyłam śliny, którą spłukałam wodą z butelki. Zwykle mam wodę ze sobą przed startem. Bingo! Stary niezawodny sposób, choć tu zadziałał dopiero jako druga opcja. Nigdy wcześniej nie miałam tak doskonałej widoczność przez cały dystans 1900m. Było idealnie, widziałam bojki, ludzi, dosłownie wszystko bardzo wyraźnie. To był strzał w dziesiątkę.

UWAGA! To może Ci się przydać: Na basenie zawsze przemywam okularki od środka, wycieram do sucha, nakładam mydło w płynie i spłukuję je wodą do momentu, w którym przestaje się pienić i mam cudowną widoczność na każdym treningu. Dotyczy okularków, które zostały już pozbawione fabrycznej powłoki antymgielnej. Tylko tyle. Nie dziękuj ;)

STRATEGIA 

start wody, castle triathlon Malbork
Fot. Castle Triathlon Malbork 

    Postanawiam stanąć od lewej, czyli od strony rzeki, zamiast lini brzegowej. Jako weteranka startów w Malborku (2x1/4 i drugi raz 1/2) miałam już szansę płynąć dwa razy od strony lini brzegowej i raz w środku stawki, dosłownie otoczona z każdej strony przez innych zawodników, bez możliwości zrobienia jakiegokolwiek manewru w bok. To nie było optymalne rozwiązanie i kosztowało mnie sporo nerwów. Płynąc od środka nie musiałam się przepychać, walczyć z glonami a dodatkowo miałam przestrzeń, żeby odbić w bok i trzymać własny kurs, gdyby zrobiło się zbyt gęsto. W zasadzie cały etap płynęłam sama, choć próbowałam szukać nóg szybszych zawodników i przez chwilę nawet mi się to udało. Jednak tylko przez chwilę. Gdy tylko zamierzyłam się na bąble szybszego zawodnika, kurs nam się rozjechał i zamiast płynąć na bojkę, zaczęliśmy odbijać w bok. Odpuściłam więc i dalej płynęłam swoje, a płynęło mi się na prawdę znakomicie. Oczywiście na bojkach bywało ciężko, nie ma co się dziwić skoro znakomita większość zawodników pływa w podobnym tempie do mojego czyli około 1'54-2'/100m. Więc na tych bojkach były mocne przepychanki, kuksańce i spowolnienia, ale ogólnie etap ten uważam, za wyjątkowo przyjemny.

Kończę z czasem 38'38" i 8 minutami straty do pierwszej zawodniczki open.

T1

Strefa dynamiczna, nie lubię tu tracić czasu, 2'03" to czwarty czas wsród kobiet tego dnia.

ROWER

    Etap, który najchętniej pominęłabym w tej relacji. Coś tu grubo nie poszło, a wrażenia z trasy mają się nijak do tego jak to wyglądało w roku poprzednim. Niestety brakuje porównania Watów z roku 2021, żebym mogła się jakoś odnieść do dyspozycji dnia, ale wysiłek odczuwalny był znacznie wyższy niż rok wcześniej. Odnoszę wrażenie, że w tym roku wiało z każdej strony, tylko nie w plecy. Trzymałam założone Waty, mimo to życiówka oddalała się szybciej niż wizja mety. Mentalnie byłam bliska odpuszczenia i zakończenia wyścigu w strefie. Nogi bolały, czułam, że biegania też z tego nie będzie. Było mi zwyczajnie przykro. Cały rok pracy pod ten konkretny start, treningowo wszystko szło jak po nitce, a tu taka sytuacja. Mimo wszystko stwierdziłam, że nie gram w DNF, wszyscy mają takie same warunki, widziałam sporo wypadków na trasie. Wiatr podcinał koła bezlitośnie. To uświadomiło mi, że nie jestem w tym sama. Postanowiłam walczyć, choć do końca nie układało się to po mojej myśli. Kiedy odrywając ostatni żel z ramy ochlapałam wszystko co znajdowało się w polu rażenia, to oprócz kilku siarczystych przekleństw, mentalnie opadłam z sił. To dojmujące uczucie sklejonych palców przypieczętowało etap kolarski i sprawiło, że był on najgorszy w mojej historii.

Resztką wody z bidonu opłukałam klejące palce. 

Czas roweru: 2:50:15 (8 minut słabiej niż rok wcześniej) a cel zakładał około 2h35m.

T2

Z posklejanymi dłońmi wkładanie skarpet i butów zajęło mi 2'34", pasek ubieram już w trakcie biegu, rozglądając się za wodą i tojkiem.

BIEGANIE

    Wszystko co złe już się wydarzyło, z pokorą więc czekam na rozwój wydarzeń. Od samego początku doskwiera mi ból bioder i wewnętrzna strona uda, coś sobie ewidentnie naciągnęłam podczas jazdy. Zbiegam z mostka i widzę tojki, zawsze chce mi się siku po rowerze. Niestety dwóch panów ładuje się tam przede mną. Pamiętam, że będą jeszcze tojki na trasie, więc nie czekam tylko biegnę dalej. Początkowo biegnie mi się dobrze, pomijając wspomniany wyżej dyskomfort. Trasa mieszana, właściwie bez asfaltu, głównie szutr, kostka, trawa i kamienie. W tym roku było na nich wyjątkowo ślisko. Pierwsze okrążenie 7km, samopoczucie super. Biegnę równo, staram się trzymać ustalonego tempa, ale gubię je w lesie, po to, żeby odzyskać na kostce i wszystkich zbiegach. Pod koniec pierwszego okrążenia mija mnie Gosia. Nie kojarzyłam jej z internetu, ale imię wyłapuję od dopingującej nas Idy. Gosia biegnie szybko, za szybko jak na końcówkę pierwszego okrążenia, żeby w ogóle podejmować walkę. 4'40/km to wciąż moje tempo na piątkę, a nie na półmaraton. Trzymam swoje i się nie podpalam. Drugie okrążenie mentalnie trudne. Dobrze, że słyszę doping, to bardzo pomaga. W drugiej części drugiego okrążenia spotykam Tomka, debiutującego na pełnym IM. Zagaduje, które okrążenie, bo dobrze mi się trzyma jego plecy. A on, że pierwsze i, że pełen. Myślę sobie, rześko leci jak na pełen więc pytam jakie założenia. On, że tempo na 5'30/km. Niedobrze - szybko kalkuluję. W sensie dobrze mi się z nim biegnie, ale jeżeli utrzymam jego tempo to nici z moich założeń. I choć biegniemy sobie razem to okrążenie do końca, to postanawiam zawalczyć o siebie i urywam go na pierwszym kilometrze trzeciego okrążenia. Cisnę do przodu, noga za nogą, łokieć za łokciem. Przypomina mi się co mówił Adrian Kostera, kiedy poranione stopy w praktyce powinny go wyeliminować z rywalizacji na 10xIM, a mimo to biegł, krok po kroku oswajając ból. Ja zdałam sobie szybko sprawę z tego, że czy biegnę wolno, czy szybko biodra bolą tak samo, a nawet mniej kiedy szybciej. Więc wspominając wydarzenia ultra ostatniego miesiąca postanowiłam jeszcze przyspieszyć. Ku mojemu zdziwieniu 3 kilometry do mety trafiam na Gosię. Pytam, jak tam, a ona, że ma kolkę od 10 km, której nie może się pozbyć. Mówię, jej że już blisko, zaraz meta i że damy radę i od tej pory biegniemy razem. Gosia z kolką biegnie tak jak ja bez kolki. Doskonale rozumiem jej sytuację, bo zwykle kolka dopada mnie, tym razem jednak było inaczej. I tak biegłyśmy obok siebie, aż do zwężenia na fosie, tam Gosia objęłam prowadzenia. Upewniała się jednak, czy biegnę tuż za nią, a ja jej kazałam po prostu biec swoje. I tym sposobem na ostatniej prostej walki, każda ze swoimi słabościami, wbiegłyśmy na metę razem. Ramie w ramie, trzymając się za dłonie.

To był najpiękniejszy finisz w moim życiu. Bo wynik wynikiem, raz będzie lepiej raz gorzej, ale ten moment zostanie w moim sercu na zawsze, jako symbol walki z własnymi słabościami, wsparcia, kobiecej siły i porozumienia. Żadna z nas nie zrobiłaby tego dnia indywidualnie lepszego wyniku niż zrobiłyśmy razem, pozytywnie się nakręcając. Dziękuję Ci Gosiu za te chwile.

Bieg kończę z czasem 1:53:03 (1:58:06 w 2021). W sumie radość!


PODSUMOWANIE


    Woda ciut lepiej niż rok wcześniej. Dzięki doskonałej widoczności w okularkach komfort pływanie wszedł zdecydowanie na wyższy poziom. 

Rower wymaga głębszej analizy i wdrożenia nowych rozwiązań. Na pewno treningu i mocnej nogi nic nie zastąpi, ale może warto wreszcie zainwestować w kask czasowy, zmienić pozycję. Wciąż nie mogę dopasować sobie siodła, które pozwoli mi na pełen komfort jazdy. 

Natomiast bieganie to miłe zaskoczenie. Coś powoli się w głowie zmienia, czuję silniejszą nogę i potrafię wyegzekwować szybsze tempo pomimo zmęczenia. Co wydaje mi się stanowi krok milowym w moim procesie rozwoju sportowego.

Czas na mecie to 5:26:33 co w Kategorii wiekowej plasuje mnie na drugiej pozycji. Ale, że Aga Kropiewnicka (pierwsza w naszej kategorii K40) trafia na podium OPEN, to mi przypada w udziale pierwsza lokata w Kategorii. 




Super radocha! Warto było walczyć do końca.


Pozdrawiam

Aga

@projekt_tri





Mistrzostwa Polski Białystok 2022 dystans olimpijski| Elemental Tri Series

września 02, 2022

Mistrzostwa Polski Białystok 2022 dystans olimpijski| Elemental Tri Series

podium elementaltri series
Fot. Źródło własne. Na podium z Olą i Sergiuszem, Mistrzami Polski w swoich kategoriach wiekowych.


    MP w olimpijce, dla niewtajemniczonych to: 1500m pływania, 40km jazdy rowerem oraz szybka dyszka na deser. Hmm... dla kogo szybka dla tego szybka. Ja zwykle wybieram radosne pląsanie na granicy dobrego samopoczucia, co nie wróży świetlanej sportowej kariery, ale może za to będę się tym sportem bawić dłużej. Może.

    Mimo, że start w Białymstoku planowany jest na 14:48 to dzień rozpoczynam dość wcześnie. Standardowa procedura: szklanka wody, ryż z bananem i rodzynkami, kawa, wszystko ledwie przechodzi mi przez gardło. Zwykle w dniu zawodów nie jestem w stanie wcisnąć w siebie wiele jedzenia. Dlatego nadrabiam kilka dni przed ładując solidną porcję węglowodanów. O 8:20 jesteśmy gotowi, żeby wyruszyć z domu do Stawigudy, gdzie podrzuca mnie Rafał. Umówiona jestem z Olą i Sergiuszem, którzy również startują i w dalszą drogę ruszamy razem. Rafał przyzwyczaił się do tego, że swietnie radze sobie sama na zawodach, także z ulgą wymiksowuje się i z tych zawodów. Nie jestem zła, choć wiem, że znów będzie mało pamiątkowych zdjęć czy filmów z mety, no i dopingu na trasie. On ciężko znosi wysokie temperatury i ja to rozumiem. Poza tym nie ma wkrętki na triathlon i korzysta z ostatnich chwil z dziećmi przed swoim wyjazdem na żagle. To jego pasja. Mnie cieszy fakt, że zaczął coś robić dla siebie. Bo pasja jest istotą szczęśliwego życia.


    W Stawigudzie pakujemy sprzęt do transportera i ruszamy w drogę. Mamy o czym rozmawiać, więc trasa mija szybko. O 13:00 jesteśmy na miejscu. Zanim jeszcze zabierzemy rowery do strefy, idziemy rozeznać się w terenie. Po drodze spotykamy wiele znajomych twarzy. Czwarty sezon w triathlonie, więc trochę się już ludzi kojarzy, a z niektórymi nawet przyjaźni. Towarzyski aspekt tej imprezy odgrywa tu dużą rolę.


    Chwilę po tym jak docieramy pod metę wpada tam pierwsza Polka z Elity - Paulina Klimas z czasem 2:02:02, a tuż za nią siostry Sudak, plasując się kolejno na drugim i trzecim miejscu. Jak one walczą te dziewczyny z elity, bieganie poniżej 40 minut a w przypadku Pauliny 36:21 to jest już światowy poziom. Duma!


    A ja no cóż. Poszłam z rowerem do strefy, gdzie pakiety czekały w koszykach. Mój numer 294, dobrze go pamiętam. Zresztą przed samym wejściem zostajemy opisani na przedramieniu i łydce. W strefie oczywiście, całuski, tulaski, życzenia udanych startów, wymiana uprzejmości itd itp. Z radością idę powiesić rower na belce, bo oklejałam go pod ogrodzeniem, ciut ciasno było przy stanowisku. Nagle oblewa mnie zimny pot, a w głowie wybrzmiewa siarczysty i przepełniony paniką F.U.C.K. Chyba gorszego koszmaru jeszcze na zawodach nie przeżyłam. Tak to ja! Okleiłam się nie swoim numerem startowym. Zamiast 294 zabrałam pakiet z sąsiedniego koszyka z numerem 296. No, rzesz K ja pitole, to tylko ja mogę taki numer samej sobie wykręcić. Jak nic mam już po zawodach. A było tak miło. KURTYNA!


    No, ale ja bez walki się nie poddam, przegoniłam więc czarne chmury i nie zważając na otoczenie, a niezły bajzel zostawiam na stanowisku, lecę do sędziego. Tłumaczę co się stało, a ktoś z obsługi pyta czy się odkleić nie da😎 serio? Więc kierują mnie do namiotu biura zawodów. Kiedy Pani słyszy co się stało, jedyne co jest w stanie z siebie wydusić to ojejku jejku, ojejku jejku... Zdaje się, że nie często mają takie przypadki. Szczęśliwie dla mnie, kryzys udaje się zażegnać i w ciągu 10 minut mam już przepisany numer, a kolega, który otrzymał mój stary, nie pojawił się na zawodach. Uff!


    Rozgrzewka, kilka foteczek z dziewczynami przed startem. I lecimy w te gorąca, bo 25 stopniową toń jeziorną, naturalnie, bez pianek.


Dziewczyny w triathlonie, olimpijka Białystok, Mistrzostwa Polski
Fot. Michał Loska. Kolorowo nam, tuż przed startem wspólnym z brzegu, podczas MP na dystansie olimpijskim, Białystok 2022. Na zdjęciu od lewej ja, Edyta, Justyna, Ola i Wojtek.


PŁYWANIE


    STRATEGIA: nie lubię w "pralkę" więc chcę stanąć z boku i opłynąć ławicę wspólnie startujących zawodników i zawodniczek. I wszystko byłoby Ok gdyby: 

a) okularki nie zaczęły przeciekać, 

b) okularki nie zaczęły parować, 

c) nie dostałabym ataku paniki. 


    Wszystko na raz, plus świadomość, że wszyscy lecą na łeb na szyje, bo to w końcu są Mistrzostwa Polski spowodowało, że tak mnie przytkało, że dramat o odzyskanie oddechu toczył się prawie do pierwszej boi nawrotowej. Wiedziałam, że mam już zaorane i jedyne co teraz mogę zrobić to zwyczajnie wykonać zadanie do końca. Powoli odzyskuję kontrolę i płynność. Wyjście australijskie na drugą pętle też wymaga treningu, bo można sporo sekund stracić wychodząc i wchodząc ponownie do wody. Ostatecznie etap pływacki kończę po prawie 32 minutach. No dumna nie jestem. 

Wnioski: zbyt krótka rozgrzewka, brak skupienia na robocie i ogólnie rozproszenie uwagi były powodami sytuacji, która nie powinna była mieć miejsca. Amen!


T1


    W strefie o dziwo poszło mi szybko bo tylko 1'05 i pędzę z rowerem, bo przecież muszę gonić. Miałam poczucie, że już wszyscy dawno są na trasie i bardzo się nie pomyliłam.

Triathlon część rowerowa
Fot. Michał Loska. 

ROWER


    Tu dopiero zaczyna się zabawa. Cztery pętle, a w każdej po 4 nawrotki. W pewnym momencie tracę rachubę, na której już jestem i gdzie zjazd do strefy😎 Nie czepiam się trasy, szanuje bardzo kreatywność i cieszę się, że mogłam na takiej wystartować. Mimo całkiem dobrych umiejętności nawrotowych trafiłam jeden zator i raz zawróciłam przed sędzią, zamiast za nim, wiec wypadało się cofnąć i dokonać manewru ponownie. Poza tym, trzymałam Watty, pozwoliłam sobie na mocniejsze kręcenie i nienajgorzej ten rower wypadł bo z czasem 1:10:21 co uplasowało mnie w połowie stawki open tracąc do pierwszej zawodniczki niecałe 5 minut. W tych warunkach to chyba całkiem dobrze. Druga strefa wychodzi nieco wolniej bo aż 2'25 odstawiam rower, zakładam skarpety, buty, a pasek z numerem ogarniam już w biegu.


BIEGANIE


    Moja pięta Achillesa. I choć jest lepiej, to na żadnym etapie tak nie cierpię jak na bieganiu. Paradoksalnie, najgorzej znoszę ból w ramionach, kiedy zwiększa się poziom zakwaszenia organizmu. Może coś robię nie tak, ale właśnie takie odczucia mi towarzyszą. Dlatego też większość biegu trzymam się granicy, gdzie oddech jest jeszcze pod kontrolą, żeby przyspieszyć na ostatniej prostej. Choć odcinek w okolicy mety też jest nieźle pokręcony, a na samą metę biegnie się po plażowym piasku. 

Trasa 4 pętle o niewielkim nachyleniu około 1 km pod górkę i powrót 1 km z górki, około 500 m zawijasków w okolicach mety, łącznie 9,4 km, choć garminy pokazywały 9,6 km. Dwa punkty nawadniające i jeden natrysk. Super było obserwować inne zawodniczki jak szybko potrafią taką dyszkę lecieć i jak może różnić się krok biegowy każdej z nich. Jedne biegły lekko niczym gazele, inne siłowo wybijały się z łydki, jeszcze inne napędzała szybka kadencja, a już w ogóle wszelkie wyobrażenie przeszedł widok dziewczyna, która każdą pętle pokonywała dużymi, szybkimi susami. 

Swój bieg kończę w 49'08 a całość z czasem 2:34:56


I jeszcze fotka z medalami w obiektywie Wojciecha
Fot. Wojciech Litwiniuk. Na zdjęciu od lewej: Natalia, ja, Agata, Edyta, Ida.

    Trasa niedoszacowana wyszło łącznie 49,11 km z czego 2 km na rowerze i około 400m na bieganiu. Mimo to super ciekawa i wymagająca. Dwie pętle pływania, cztery na rowerze i cztery biegowe dały poczucie, że czas mijał szybko i fajnie można było się nakręcać widząc innych zawodników i zawodniczki.


Jeżeli wciąż się zastanawiasz czy triathlon jest dla Ciebie to ja Ci mówię jest!


Dzięki, że zajrzałaś/zajrzałeś na mojego bloga i do następnej przygody, która już 04.09 w Malborku!


Aga

@projekt_tri







Copyright © Aga projektTRI , Blogger